„Anatomia skandalu” - recenzja

Recenzja książki „Anatomia skandalu”.
Biurowy romans znajduje swój finał na sali sądowej.

James Whitehouse ma wszystko: nieodparty urok i talent do manipulacji wyborcami, pozycję wiceministra i zarazem najlepszego przyjaciela premiera Wielkiej Brytanii, piękny dom jak z katalogu, dwójkę rezolutnych dzieci i kochającą żonę zdolną do wybaczania problemów z wiernością. Wisienką na torcie jest młoda, atrakcyjna asystentka Olivia skora do uprawiania seksu w przerwach między urzędowymi spotkaniami. Gdy jednak pewnego dnia mężczyzna stwierdza, że pora zakończyć ich kilkumiesięczny związek, jego idealne życie rozpada się jak domek z kart, a ciepły rządowy stołek zamienia się w ławę oskarżonych w procesie o gwałt. Czy ten przystojny i zaufany mąż stanu byłby zdolny do czegoś tak nikczemnego, czy jest to tylko wyrafinowana forma zemsty odrzuconej kochanki?

Prawdę, czy raczej tytułową „Anatomię skandalu” poznajemy stopniowo oczami kilkorga postaci, dzięki czemu opowieść zyskuje sporo dynamizmu pomimo podejmowania dość oklepanego, choć wciąż aktualnego ze względu na wychodzącą na jaw ciemną stronę amerykańskiego showbiznesu, tematu. Jak łatwo się domyślić, zgodnie z lansowaną ideologią feministyczną zdecydowaną większość stanowią panie, choć, co może dziwić, nie ma wśród nich głównej bohaterki pikantnej historii z pierwszych stron gazet. Jest za to pełna zapału prawniczka Kate pragnąca za wszelką cenę doprowadzić wszystkich zwyrodnialców za kratki, jej najlepsza przyjaciółka Alison odpowiedzialna za złożenie do kupy elementów pozornie zawiłej układanki, dotychczas stojąca bezwzględnie przy mężu Sophie i pozornie niepasująca do całości studentka Holly, którą poznajemy dzięki retrospekcjom sprzed ponad dwudziestu lat. Ich rys charakterologiczny nie jest jednak zbyt rozbudowany, ponieważ autorka konsekwentnie trzyma się narracji trzecioosobowej, co moim zdaniem ostatecznie wychodzi opowieści na niekorzyść, gdyż trudniej czytelnikowi nawiązać z nimi więź.

Punktem kulminacyjnym jest oczywiście przesłuchanie ofiary i oskarżonego oraz ogłoszenie werdyktu ławy przysięgłych. Ten w zamierzeniu najbardziej emocjonalny moment nie zaskakuje w żaden sposób. Olivia próbuje być opanowana, ale w ogniu pytań puszczają jej nerwy, a James zgodnie z przewidywaniem zachowuje się jak rasowy polityk, strzelając płaskimi, bezemocjalnymi odpowiedziami. Jeśli do tego momentu ktoś miał nadzieję na pogłębioną analizę sytuacji, badanie granic przyzwolenia, czy chociażby mniej oczywiste podejście do ataków na tle seksualnym, będzie srodze zawiedziony. W zamian otrzymujemy dwie sprzeczne wersje wydarzeń, mało udany twist pt. „dwie osoby to tak naprawdę jedna” oraz czarno-białe ultracyniczne spojrzenie na klasę ludzi uprzywilejowanych, którym najwyraźniej wszystko wolno. Dopóki mają odpowiednią sumą pieniędzy i znają tego, kogo trzeba, większość brudów powinno udać się z czasem zamieść pod dywan. To, co dla szarego człowieka wydaje się ostatecznym stoczeniem się na dno, dla nich zdaje się chwilowym skokiem na trampolinę.

Podsumowując, choć powieść Sary Vaughan dość dobrze i szybko się czyta, to nie ma w niej nic, co wyróżniałoby ją na tle innych dramatów sądowych z wątkiem gwałtu. Przeczuwam, że zastosowany cliffhanger posłuży jako punkt wyjścia kolejnej książki, jednak ja zdecydowanie mam już dość świata zdeprawowanych brytyjskich kuluarów i wolę już teraz wymknąć się z niego po angielsku.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Sarah Vaughan, „Anatomia skandalu”, Warszawa, Wydawnictwo Burda, 2018 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat