„Baby Driver” – recenzja

Recenzja książki „Baby Driver”.
Rozczarowanie sięga zenitu, gdy dobrze zapowiadający się film, okazuje się klapą. Niestety w „Baby Driver” nie ma nic, co mogłoby obronić honor produkcji.

Są filmy, na które czeka się z niecierpliwością, ponieważ wiadomo, że z pewnością spędzimy przy nich kilka miłych chwil. Są niestety również i takie produkcje, które doskonale się zapowiadają, a gdy widz już doczeka się premiery, to wychodzi z kina bardzo rozczarowany. Podobnie było ze mną i z filmem „Baby Driver”, który zapowiadał się wręcz wspaniale, a bardzo mnie rozczarował.

Baby spłaca dług pracując dla niebezpiecznego mafioza. Bierze udział w zorganizowanych napadach, zapewniając złodziejom ucieczki. Jego talent do kierowania samochodem każdego wprawia w podziw i zaskoczenie. Podczas każdego napadu (oraz innych zajęć) chłopakowi towarzyszy muzyka. Bez niej Baby nie potrafi normalnie funkcjonować. Z wytęsknieniem wyczekuje ostatniej spłaty długu, która uwolni go spod jarzma mafii i w końcu będzie mógł poświęcić się legalnej pracy oraz poznanej dziewczynie. Niestety szajka wciąż się o niego upomina, a z pozoru łatwa do tej pory robota staje się coraz bardziej niebezpieczna.

„Baby Driver” obiecywał mi dobrą zabawę wśród emocjonujących pościgów, którym będzie towarzyszyć dobra muzyka retro. I rzeczywiście oba te elementy w filmie występują, choć jest ich zdecydowanie za mało. Pościgi kończyły się za szybko, a muzyka grała, choć czułam pewien niedosyt znanych hitów. Emocjonujące sceny pościgów okraszone naprawdę dobrą, a do tego praktycznie wszystkim znaną muzyką, były bardzo dużą zachętą do obejrzenia tego filmu. Niestety dostałam bohatera zasłuchanego jedynie we własne hity, słaby scenariusz, co w przypadku filmu, w którym niewiele się mówi, jest bardzo złym zagraniem oraz trochę wymuszonej akcji.

Myślę, że głównym problemem tego filmu jest zły dobór obsady aktorskiej. O ile Ansel Elgort, wcielający się w Baby, wypadł bardzo dobrze, a jego gra aktorska była praktycznie bez zarzutu, to niestety reszta zupełnie mu nie dorównywała. Jamie Foxx w roli przestępcy zupełnie się nie sprawdził i miałam wrażenie, że zbira gra na siłę. Cały czas próbuje być groźny, bo widz nie domyśli się, że nie będzie mieć skrupułów, by sprzątnąć przeciwnika. Dodatkowo team wzbogacali pusta lala i przystojny mięśniak, którzy praktycznie zajmowali się jedynie sobą. Trochę to typowe i schematyczne.

Na chwilę uwagi zasługuje jedynie Ansel Elgort, ponieważ jako jedyny włożył w swoją postać bardzo dużo pracy. I było to widać w momentach, gdy wkładał słuchawki, a otaczający go świat przestawał istnieć. Liczyła się jedynie muzyka i to, co należało do jego obowiązków. Mimo pracy dla mafioza (w tej roli Kevin Spacey) pozostawał radosnym nastolatkiem, który nawet miał czas na romansowanie. Niestety jego historia była dla mnie troszeczkę naciągana, bo jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, jak dzieciak może być aż tak dobrym kierowcą, że wpada w oko przestępcy, który pod pretekstem spłaty długu, bierze go pod swoje skrzydła. Tym bardziej że Baby miał wtedy mniej niż piętnaście lat, a już doskonale prowadził samochód.

Trochę naciągana ta bajeczka i nie ma w niej nic, co mogłoby widza utrzymać w napięciu. Akcja nie jest przemyślana, trup pada w myśl zasady, że musi, bo to w końcu film akcji. Strasznie mi się dłużył i jedyne, z czego czerpałam przyjemność to ta odrobina muzyki. Niektórzy po seansie pewnie odkurzyli starsze kawałki.

Katarzyna Łochowska
(katarzyna.lochowska@dlalejdis.pl)




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat