Beata jest mym słońcem, powietrzem i wodą…

Wywiad z Aleksandrem Anisimovem.
Kim może być jeden artysta dla drugiego? Jak ważną rolę odgrywa wzajemna inspiracja i to wszystko, co dzieje się między dwojgiem ludzi na scenie i jak wiele cudownych rzeczy można z tego wydobyć – o tym rozmawiamy z Aleksandrem Anisimovem, gwiazdą światowych scen operowych, który od kilku lat współpracuje z pianistką Beatą Szałwińską.

Aleksandrze, kim jest dla ciebie Beata?
Beata jest dla mnie słońcem, powietrzem i wodą. Jest moją nieustającą inspiracją, wnosi świeżość w moje życie i w sztukę, którą tworzę. W swojej karierze poznałem wielu pianistów, ale proszę mi uwierzyć, że żaden z nich nie grał tak jak ona.

Jak wspominasz Wasze pierwsze spotkanie?
Jak grom z jasnego nieba! Beata pojawiła się w moim życiu niczym prawdziwy Anioł i można powiedzieć, że tchnęła we mnie drugie muzyczne życie! W momencie, gdy się poznaliśmy miałem wrażenie, że osiągnąłem już chyba wszystko. Światowa sława, występy na największych scenach operowych i muzycznych, współpraca z genialnymi artystami… Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy, a tu proszę… zjawiła się Beata!

Gdzie się poznaliście?
Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w Luksemburgu podczas przygotowań do koncertu na rzecz Ukrainy. To było kilka lat temu, mieliśmy razem wystąpić. Na pierwszą próbie przyniosłem Beacie nuty pieśni, którą miałem zaśpiewać… Pamiętam takie wyjątkowe nasze skupienie się na tamtej chwili. I oczekiwanie… I Beata zaczęła grać w taki sposób, który całkowicie mnie oszołomił… I zrobiłem to, zaśpiewałem tak, jak Beata mi zagrała… Mój śpiew po prostu był odruchem, wypłynął ze mnie zupełnie naturalnie pod wpływem dźwięków fortepianu…

To musiało być niezwykłe doświadczenie?
Nigdy wcześniej nie zaśpiewałem tego utworu tak jak wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania z Beatą…I co zabawne, to wcale nie jest ani mój, ani jej ulubiony utwór… I właściwie już nigdy więcej Beata nie chciała tego dla mnie zagrać…

I co było dalej?
Później nie było już wyjścia – musieliśmy występować razem. Mogę to określić jako zauroczenie się sobą nawzajem od pierwszego wejrzenia. Gdy poznajesz taką osobę jak Beata, już wiesz, że życie bez niej będzie niepełne. Nie było sensu nawet rozważać jakiejś innej ewentualności niż wspólne występy.

Czy wybieracie razem repertuar?
Są takie kompozycje, które uwielbiamy oboje, np. pieśni Sergiusza Rachmaninowa. Są też takie gatunki muzyczne, do których Beata mnie nie przekona – na przykład nigdy nie będę fanem flamenco. Jeśli chodzi o mnie, pozostaję przy klasyce, choć oczywiście podziwiam to, jak Beata odnajduje się w łączeniu różnych muzycznych stylów. Ale kiedy Beata po raz pierwszy zagrała kompozycje Sergiusza Rachmaninowa – olśniło mnie! Nikt nawet w Rosji nie gra tego tak, jak ona. To jest fenomenalne, coś niesamowitego, najwyższy światowy poziom. Ona gra jak bogini, a ja mogę to przy niej śpiewać po wsze czasy…  Z repertuarem pieśni Sergiusza Rachmaninowa jeździmy sporo po świecie i wszędzie – i na wielkich scenach, takich jak Canergie Hall w Nowym Jorku i w filharmoniach w Luksemburga czy w Paryżu wzbudzamy w ludziach wielkie emocje, są owacje na stojąco, łzy wzruszenia…

Uzupełniacie się, czujecie…
Beata czuje sercem to, co ja czuję, gdy śpiewam. Oboje żyjemy muzyką i podobnie muzykę przeżywamy. A jak już razem się zetkniemy, to… sam nie wiem, po prostu czujemy, że coś takiego nie zdarza się ludziom zbyt często. Jesteśmy szczęściarzami, że się spotkaliśmy…

A gdy przygotowujecie się do występu, to jak to się odbywa?
No cóż, bywa, że mocno dyskutujemy. Krzyczymy, gestykulujemy… Jesteśmy silnymi, niezależnymi osobowościami, każdy ma jakąś swoją wizję i staramy się spotykać gdzieś pośrodku. Czasami jedno przekonuje drugie, czasami nie ustępujemy i robi się gorąco, bo oboje jesteśmy wybuchowi. Działamy spontanicznie, bez planu, intuicyjnie się wyczuwając i starając się nie przekraczać swoich granic wytrzymałości. Ufamy sobie, czujemy się bez słów… Z każdą próbą uczymy się siebie jeszcze bardziej.

Wspólnie przeżywacie też koncerty…
Tak, to zawsze jest wielkie przeżycie dla nas obojga. Najważniejsze w naszych wspólnych koncertach jest zaufanie do siebie nawzajem. Dajemy sobie nawzajem siłę, dzięki której nie boimy się dzielić z innymi naszymi emocjami. Beata wie, jak wyrazić uczucia poprzez grę na fortepianie, ja wiem, jak to zaśpiewać… I wiem też, że Beata mnie nie zawiedzie, bo po prostu czuje, co ja chcę zaśpiewać i gdzie krążą moje myśli. Po występach musimy uporać się z pewnego rodzaju pustką - na scenie dajemy z siebie wszystko. Publiczność mówi, że to nasze połączenie dusz jest fascynujące, że widać gołym okiem, jak wytwarza się między nami specyficzny rodzaj uniesienia, energia, która emanuje na naszych odbiorców…

Stajecie się jednym organizmem…
Na pewno wtedy, gdy razem coś tworzymy. Z drugiej strony dajemy sobie też przestrzeń na niezależność, każdy idzie swoją własną drogą, choć nie przeczę - bywam o Beatę zazdrosny…  Jesteśmy wobec siebie bardzo wymagający, ale też bardzo na sobie polegamy. Beata wnosi niezwykłą świeżość w moją karierę artystyczną. Daje ma siłę, energię i nadzieję. Czuję, że dzięki niej otrzymałem w darze jakby drugie muzyczne życie.

Fot. Face it!
Informacja prasowa




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat