„Bohater o tysiącu twarzy” nie jest nowością wydawniczą. Na polskim rynku pojawił się już pod koniec XX wieku – w 1997 roku. Za kolejną edycję, wypuszczoną w 2013 roku, odpowiada krakowskie wydawnictwo Nomos. Wtedy to bowiem na książkę Josepha Campbella zapotrzebowanie zrodziło się od nowa. W ostatnich latach polecali ją słynni naukowcy i psychologowie z zagranicy, chociażby Jordan B. Peterson. Jeżeli jesteś fanem psychologicznych lub społecznych kanałów na Youtubie, możesz znać tytuł z poleceń prowadzących. Niewykluczone też, że o dziele usłyszałeś na studiach lub w magazynie naukowym. Jest na tyle znane i dobre jakościowo, że pojawia się we wzmiankach często.
Sama po „Bohatera o tysiącu twarzy” sięgnęłam właśnie z polecenia. A dokładnie: wielu poleceń. Kiedy usłyszałam tytuł po raz piąty czy szósty, uznałam, że nie ma zmiłuj – trzeba przeczytać. Zwłaszcza że studiowałam kulturoznawstwo i kocham zagadnienia różnic kulturowych, mitów, wierzeń, schematów, uwarunkowań socjologicznych.
Myśl, że „Biblia” nie jest oryginalną historią, a zawarte w niej wątki występują w innych mitologiach – również o wiele od niej starszych – nie jest mi obca. Nie dziwi mnie również brak unikalności mitów greckich, a tym bardziej „pożyczonych” rzymskich. Przed lekturą „Bohatera o tysiącu twarzy” nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, na jak ogromną skalę występuje powtarzalność wątków. Na studiach uczyłam się o archetypach zrodzonych w niemal każdej kulturze, wypływających niejako z ludzi i relacji społecznych. Nigdy jednak nie zastanawiałam się, jakie rozmiary przybiera podobieństwo już nie tylko ram historii, ale również samych treści. Jak wykazuje Campbell, jest ogromne!
„Bohater o tysiącu twarzy” to istna cegła. Opasła książka z pogranicza literatury naukowej i popularnonaukowej, której materiał jest merytoryczny, drobiazgowy i przeanalizowany do najmniejszej literki. Autor wykonał kawał dobrej, jakościowej pracy. To z kolei sprawia, że książki nie da się przeczytać ot tak, podczas picia popołudniowej kawki i relaksowania się na tarasie. Uważam, że wymaga pełnego skupienia, robienia przerw i notatek, wielokrotnego wracania do już poruszonych wątków. Przynajmniej ja tak robiłam, by móc omawiać najważniejsze kwestie z bliskimi osobami, którym zawsze albo wysyłam zdjęcia rozdziałów, albo czytam wybrane fragmenty. Czuję się, jakbym wróciła na studia, co jest bardzo przyjemne, ożywcze i budujące.
Nie wyobrażam sobie czytelnika, który podejdzie do „Bohatera o tysiącu twarzy” Campbella z nonszalancją i planem przeczytania całości podczas urlopu nad morzem. To absolutnie nie jest tego typu książka. Sprawdzi się natomiast jako podstawa do samorozwoju i owocnych dyskusji z bliskimi. Nada się na pozycję do bibliografii w liceum i na studiach.
Jeżeli Ciebie również interesuje zgłębienie tajemnicy bohatera istniejącego poza czasem i przestrzenią – albo odwrotnie: w każdym czasie i w każdej przestrzeni – koniecznie daj tej publikacji szansę.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
J. Campbell, „Bohater o tysiącu twarzy”, Nomos, Kraków, 2013.