Nigdy nie przepadałam za fantastyką w czystej postaci. Tworzenie jakiegoś odrealnionego uniwersum oraz powoływanie do życia postaci z piekła i nieba rodem, wydawało mi się czymś totalnie absurdalnym. Jednak pierwszy tom „Bram Światłości” tak bardzo mi się spodobał, że postanowiłam zanurkować w nieznane mi dotąd rewiry, kryjące się pod nazwą fantastyki. Poprzeczka wymagań, którą postawiłam autorce, była bardzo wysoka, tym bardziej, że zdążyłam już narobić zaległości czytelnicze i od czasu wydania pierwszego tomu „Bram Światłości” zdążyłam przeczytać całą serię „Zastępów Anielskich”, która wywarła na mnie naprawdę piorunujące wrażenie. Z tego też powodu z niecierpliwością czekałam na premierę tomu drugiego.
Powieść wywołała we mnie dość ambiwalentne odczucia. Na pewno Kossakowska odrobiła pracę domową z zakresu mitologii Ameryki Prekolumbijskiej. Wplecenie wątków z azteckich wierzeń w jakiś sposób ubogaciły powieść. Ogromną sympatią zapałałam również do Sinaa – przemiłego jaguara z wadą wymowy, który pomagał bohaterom w wyprawie i w zmaganiach z okrutnym Tezcatlipoki. Jednak na tym plusy książki się kończą.
Kolejny tom „Bram Światłości” od samego początku miał wszystkie znamiona „przejściowości”. Wędrówka Freya od samego początku irytuje, zanudza i ciągnie się jak ser na odgrzewanej pizzy. Akcja utknęła w miejscu i na dobrą sprawę można byłoby ją streścić w jednym zdaniu, a same przygody bohaterów przypominają raczej wyczyny Old Shatterhanda i Apacza Winnetou z książek Karola Maya. Ilość absurdalnych rozwiązań (lot na wężu) i sprzyjających zbiegów okoliczności (ocalenie Daimona od rytualnej śmierci) też chyba wyczerpał swój limit.
Do białej gorączki doprowadza również kreacja głównego bohatera. Daimon Frey – Anioł Miecza; ten, który pokonał chaos i który na boskie polecenie potrafił obrócić świat w kupę gruzu, w tej powieści okazuje się być bezradnym dzieckiem, który lata po dżungli jak kot z pęcherzem wymachując Gwiazdą Zagłady niczym średniowieczny rolnik sierpem podczas sianokosów. Do tego koszmarnego obrazu głównego bohatera dochodzą jego przemyślenia utkane z przesadnego patosu i egzaltacji na poziomie zbuntowanego nastolatka. Zastanawiam się, jak można było do takiego poziomu zdegradować tak fenomenalną i nietuzinkową postać, która karmiła wyobraźnię tysięcy miłośników fantastyki?! Momentami miałam już go po dziurki w nosie.
Powieść doczytałam do końca, bo nigdy nie porzucam książki nie doczytawszy jej do końca. Mam nadzieję, że kolejny tom będzie ostatnim; że ekspedycja wróci do Królestwa, a starzy i dobrzy bohaterowie powrócą tacy, jakich ich lubimy najbardziej!
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
Lidia Maja Kossakowska, „Bramy Światłości tom II”, wyd. Fabryka Słów, Lublin, 2018 r.