Statystycznie nie jest źle. Mamy coraz więcej pań wybierających karierę polityczną. I jest to trend globalny. Kobiety zyskują uznanie nawet w bardzo konserwatywnych miejscach. Nawet tam, gdzie do tej pory prym wiodła tylko męska cześć populacji. Pojawiły się w radach doradczych w Arabii Saudyjskiej i parlamentach państw Zatoki Perskiej. Ale nie jest to jeszcze jaskółka zwiastująca wiosnę dla feminizmu w krajach arabskich. Raczej – próba zachowania status quo przez kosmetyczne zmiany tego co jest.
Kobiety mają w polityce wciąż trudno, bo szwankuje komunikacja z męskim światem. Gdy w zebraniu uczestniczą trzej mężczyźni i jedna kobieta, to po spotkaniu faceci w swoim gronie pytają: o co jej do cholery chodziło? Decyzje wydawane przez kobietę-szefa są traktowanie wciąż mniej poważnie niż te wydawane przez mężczyznę-tak sytuację ocenia jedna z polskich radnych sejmiku śląskiego dla jednego z portali.
Szczególnie trudno kobietom przebić przez szklany sufit polityczny tam, gdzie są one traktowane jako ta kategoria obywateli, która nie jest predysponowana życiowo do roli przywódczyni politycznej. Upośledzenie w tej dziedzinie aktywności zawodowej i brak należytego uznania towarzyszą kobietom wszędzie tam, gdzie społeczeństwo jest konserwatywne i zachowawcze, a jego modernizacja jest połowiczna – świat arabski, Europa Wschodnia, Azja, częściowo Ameryka Południowo i kraje Afryki. Tam panie w polityce mogą spodziewać się kłód pod nogami, piętrzących się trudności i wrogiego im prawa.
Nawet jeśli ich liczba statystycznie wzrasta, to socjolodzy i politolodzy wcale nie są skłoni uznać, że większość społeczeństw zaakceptowała taki model polityczny, gdzie kobiety mają pełnię władzy. Potwierdzają to liczby. Zwykle szefowych rządów tj. premierów i prezydentów - kobiet sprawujących aktualnie rządy - jest nie więcej niż 20. Trzeba w to, oczywiście, wliczyć królowe Wielkiej Brytanii i Danii, które swoje funkcje pełnią od dość dawna. I nie są to stanowiska o realnej władzy.
Najlepiej trend wzrostu kobiet w polityce wygląda w tych państwach, które postawiły na równościowy model. Prawie nie trzeba ich wymieniać. Niemal instynktownie wiemy, że chodzi o kraje skandynawskie i te głęboko zanurzone w kulturę anglosaską. Przykład pierwszy z brzegu. Kanada i jej premier Justin Trudeau, który bardzo często podkreśla, że jest feministą. Dlatego też zdecydował, że w jego rządzie mężczyzn i kobiet jest po równo. Dalej- USA i Hillary Clinton, która ma szansę wygrać nominację Partii Demokratycznej na prezydenta. Innymi słowy, tam, gdzie kobiety politycznie coś znaczą musi funkcjonować sprawny system demokratyczny i prawny, a nie jego atrapa. Żadne półśrodki typu żona oligarchy czy lokalnego kacyka, która pełni swoją funkcje, ponieważ tak jest korzystnie dla jakiś szemranych interesów. To jest rodzaj patologii, a nie zwiększania zaangażowania pań w znaczącą politykę.
I oczywiście mamy naszą Polskę. Suche fakty wyglądają zachęcająco. Dwie Panie Premier pod rząd. Jest tylko jeden haczyk - obie ściśle podporządkowane (jedna jest, druga była) wytycznym sowich męskich protektorów. I żadna z nich nie prezentuje postawy prokobiecej. Tym bardziej premier Szydło, która wydaje się być związana bardziej instrukcjami biskupów niż oczekiwaniami Polek.
Generalnie - ciągle jesteśmy w pół drogi. Feminizm i zaangażowanie w sprawy kobiece, te polityczne również, nadal powinien być ważnym elementem działań świadomego społeczeństwa. Niepewność ekonomiczna, powtarzające się kryzysy finansowe i wojny- ponownie spychają kobiety na drugi, gorszy plan. Do domów, do gorzej płatnych prac, do przestrzeni cienia. I dzieje się to teraz, nawet kiedy - nas Europejki - dotyka to jeszcze połowicznie.
Natalia M. Kamińska
(natalia.kaminska@dlalejdis.pl)
Fot. wikipedia