„Czterdzieści dusz” – recenzja

Recenzja książki „Czterdzieści dusz”.
"(...) śledztwo w tak specyficznym miejscu może prowadzić tylko ktoś o nieposzlakowanej opinii"

Klasztor w Kolnie ma w oklicy bardzo wątpliwą opinię, na którą zapracowali sobie jego mieszkańcy. Zamieszkuje go czterdziestu księży zebranych z całej Polski, którzy w klasztornych murach mają odpokutować (czy też może raczej... przeczekać) popełnione czyny – często przestępstwa. Kościół bowiem, we współpracy z bardzo skutecznym mecenasem, robi wszystko, by zatuszować nawet najgorsze grzechy swoich księży. Upilnowanie mieszkańców klasztoru, co z oczywistych względów nie jest łatwe, spada na księdza Krzysztofa. Do czasu, gdy jego zwłoki zostają znalezione na terenie klasztoru. W dodatku upozowane w bardzo specyficzny i niepokojący sposób.

W sprawę zostaje zaangażowana Sara Bednarek, młoda policjantka, która może pochwalić się wiedzą z zakresu symboliki, intuicją, ale też… naiwnością. Dlaczego to właśnie mało doświadczonej policjantce przypadło w udziale poprowadzenie śledztwa w sprawie zbrodni księdza Krzysztofa? Bowiem jest ona... wierząca. Tak, to było główne kryterium wyboru.

Pierwsza połowa "Czterdziestu dusz" wciągnęła mnie bardzo. Jak w masełko weszłam w ten klimat, bez żadnych obiekcji, bez cienia zawahania. Pomimo tego, że historia rozkręca się jednak dość powoli, poczułam się bardzo zaintrygowana, w jaką stronę Piotr Borlik nas pociągnie.

Sara Bednarek, jako główna bohaterka również zyskała mój kredyt zaufania. Może była kreowana podobnie jak miliony innych śledczych w takich kryminałach, ale wcale mi to nie przeszkadzało. O pozostałych postaciach w książce wiemy raczej niewiele (nawet jeśli nie są bohaterami epizodycznymi), otrzymujemy o nich tylko skrawki informacji.

Mniej więcej w połowie lektury coś jednak zaczęło mi zgrzytać. Nie wiem, czy sprawiło to spowolnienie akcji czy wybrane decyzje fabularne, ale zaczęłam dostrzegać coraz więcej irytujących mnie rozwiązań, moje myśli uciekały i coraz trudniej było mi się skoncentrować na lekturze. Na szczęście po tym chwilowym kryzysie, na końcówkę historii powróciłam znów jako skupiony czytelnik. I dobrze, bo dzięki temu (choć samej końcówce mam trochę do zarzucenia), mogłam docenić np. tropy, jakie autor podrzucał nam w trakcie książki (i przyznaję, nie wszystkie z nich zauważyłam i własciwie zinterpretowałam!).

Sam koncept na "Czterdziestu dusz" bardzo przypominał mi "Wnyki. Kościół Chrystusa Mściwego" Michała Śmiałka. Zdegenerowani księża, wśród których zostaje popełnione morderstwo, wszystko owiane tajemnicą, do której nie powinien mieć dostępu nikt z świeckiego świata, zdecydowanie zbyt wielu podejrzanych. Piotr Borlik jednak podchodzi do swojej opowieści nieco inaczej, więc o ile punkt wyjścia i oś historii mogą być podobne, to są to dwie zupełnie różne książki.

"Czterdzieści dusz" Piotra Borlika jest kryminałem, po który można sięgnąć, ale nie będzie to spotkanie z zagadką kryminalną najwyższych lotów. Ot, rozrywka, jaką można sobie zafundować na wciąż zbyt długie zimowe wieczory.

AP
(biuro@dlalejdis.pl)

Piotr Borlik "Czterdzieści dusz" Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2021




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat