„Cztery liście koniczyny” - recenzja

Recenzja książki „Cztery liście koniczyny”.
„Kochać to pragnąć dla kogoś szczęścia”

Podobnie jak większość czytelniczek i wiernych fanek Weroniki Tomali, najpierw sięgnęłam po „(Nie)spełnione marzenia”, które wpisały mi się świątecznie w klimat Bożego Narodzenia. Wielkanoc spędziłam już w towarzystwie bohaterów „Czterech liści koniczyny”.

Mam o tyle utrudnione zadanie przy pisaniu tej recenzji, że część informacji, dotyczących tej książki, poznałyście z wywiadu z autorką. Dlatego postaram się napisać opinię o książce dość pobieżnie, aby nie powtarzać tego, co powiedziałam autorka. O czym jest ta książka? O niej i o nim. O dwojgu ludziach, którzy połączy… No, właśnie, nie miłość. Ich połączy pewien dziennik, napisany przez jeszcze inną osobę. Dziennik, który ona, Judyta, pielęgniarka z sopockiego szpitala onkologicznego, ma przekazać jemu, Mateuszowi, byłemu właścicielowi studia tatuażu. Tyle że z Poznania. „Rany, też mi historia, pielęgniarka dostaje dziennik, aby go komuś przekazać. Miło z jej strony, ale to historia, jakich mogłoby być tysiące.”

Jeśli tak myślicie, to nie macie racji. Dziennik trafia do niej zupełnie przypadkiem, ale też i pierwsze strony, wypełnione gęstymi zapiskami, brzmią, jakby były skierowane do niej i tylko do niej. Mało tego, druga strona, czyli prawdziwy adresat tego dziennika, także nie sprawia wrażenia, jakby na niego czekał. Wręcz przeciwnie: uważa te odwiedziny i notes w oprawie za mało śmieszny żart.

To, co mnie urzekło w tej książce, to optymistyczna historia o dobrych ludziach, czasem mocno poturbowanych przez życie. To takie nieżyciowe. Dokładnie taką opinię usłyszy o sobie główna bohaterka, która pracuje jako pielęgniarka, a więc ktoś, kto z założenia ma głównie pomagać innym. Nasza bohaterka właśnie to stara się robić najlepiej jak potrafi, choć miejsce, w którym pracuje, nie zawsze sprzyja empatycznym zachowaniom. Druga rzecz, za którą tę książkę można pokochać, to właśnie zawód głównej bohaterki, wybrany dość przypadkowo a przynajmniej bez związku z obecną sytuacją. Mimo to jest to swoisty hołd, złożony całej służbie zdrowia, która pomaga, bo taka jest ich praca.

Do pewnego momentu nie mogłam niestety znieść wyjaśnień symboli, które rozpoczynają każdy rozdział. Są tu zarówno symbole uniwersalne, jak smok czy tytułowa czterolistna koniczyna, są także symbole, które otrzymują dodatkowe znaczenia, np. czerwona szminka czy Sfinks z nawiązaniem do powieści Bolesława Prusa. A jednak przy dojściu do określonego miejsca w książce te symbole i ich wyjaśnienia stają się potrzebne a może nawet konieczne. Nie zdradzę, w którym miejscu się to „objawia”, natomiast okazuje się, że taki układ rozdziałów z tym dziwnym wstępem ma bardzo duże znaczenie.

Ostatnie pytanie: czytać? Oczywiście. Ta powieść to balsam dla duszy, zmęczonej pandemią i siedzeniem w domu. Będzie tu kilka ciekawych myśli, będzie także o mało spotykanej chorobie, której objawy musiałam sobie wyszukać. Pouczająca, ciepła historia o ludziach. Warta na pewno przeczytania.

Agnieszka Pogorzelska
(agnieszka.pogorzelska@dlalejdis.pl)

Weronika Tomala, „Cztery liście koniczyny”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2021




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat