Skojrzenie z „Buddenbrokami” Thomasa Manna może jest nazbyt odległe, ale zarówno tam, jak i w tym filmie obserwujemy upadek zamożnej, mieszczańskiej rodziny. Nie jest to obraz schyłku dobrej koniunktury, lecz raczej upadku wartości moralnych i duchowych. Może także pokazuje bardziej miałkość niż wielkość rodziny, która nadal żyje w ogromnej rezydencji.
Mieszkają tu prawie wszyscy: brat z żoną i dzieckiem, siostra, a także już mocno starszy ojciec. Obok, w małym domku, żyje rodzina algierskiego pochodzenia, która de facto jest służbą. Główny biznes rodziny to firma budowlana. Twardą ręką trzyma ją Anne (Isabelle Huppert). Zatrudnia w niej także swego syna Pierra (Franz Rogowski), który jednak nie radzi sobie z funkcją dyrektora. Jej brat to Thomas (Mathieu Kassovitz), lekarz. W rezydencji zamieszkuje z nową, drugą żoną i małym dzieckiem. Tutaj także przenosi czasowo swoją starszą córkę Eve (Fantine Hardouin), której mama po próbie samobójczej trafia do szpitala. To, co widzimy na ekranie, jest codziennością rodzinną - kolacje w eleganckich pomieszczeniach i na srebrnej zastawie, kłótnie, zawiść, potajemne biznesy. Ponadto w zasadzie brak jakiegokolwiek ciepła i więzi. Wszyscy są na miejscu, ale jakby ich nie było. Nastoletnia córka Thomasa nie potrafi poradzić sobie ani z chorobą matki, ani z faktem, że ojciec też nie ma dla niej czasu. Może jest i trafną obserwatorką, ale jednocześnie chętnie szpieguje ojca i przeszukuje jego komputer. W całej pustce emocjonalnej, do której trafia po różnych wydarzeniach, ostatecznie nawiązuje bliższy kontakt z dziadkiem. Jego marzeniem jest zejść wreszcie z tego świata i tylko wnuczka może mu to spełnić.
Haneke jest reżyserem wielu znanych filmów. Po seansie „Białej wstążki” szybkie wyjście z kina wydawało mi się jedynym ratunkiem przed utonięciem w groźnym i dusznym świecie, który tam wykreował. Czy udało mu się to powtórzyć w „Happy Endzie”? Moim zdaniem niestety nie. Filmowi nie można nic zarzucić. Każdy z elementów jest przykładnie wykonany. Całość jednak jak dla mnie, w jakiś sposób staje się płytką opowieścią niczym z serialu. Nie ma tu dla mnie jako widza żadnego drugiego dna. Niczego, co by spowodowało, że czułabym emocjonalną głębię opowiadanej historii. W tym, co oglądałam, widziałam tylko opowieść o mieszczańskiej rodzinie, gdzie każdy z jej elementów traktuje się w taki sam sposób jak robienie biznesów: teoretycznie na rzecz ogółu, a w gruncie rzeczy tylko z myślą o sobie. Nawet tajemnicza korespondencja o fetyszach i seksie analnym, tajemniczy romans, podglądanie matki przez Eve i wrzucanie tego do sieci. Nic nie jest tu dla mnie wielkim zaskoczeniem ani odkryciem. Może ciekawi początkowo, kto co wysyła, ale ostatecznie nie jest w sumie nawet wielce szokujące. Ostatetecznie stanowi tylko obraz tego, jak wiele ciepła brakuje w wielu współczesnych relacjach. Ogólnie rzecz biorąc jest to film o pewnej dysfukcyjnej rodzinie z pieniędzmi. Nie różni się jednak dla mnie ona bardziej, niż ta ze średniej klasy zamkniętego osiedla w większym mieście.
Agnieszka Pater
(agnieszka.pater@dlalejdis.pl)
„Happy End” DVD dystrybucja Gutek Film