Bohaterowie filmów i książek, ale także ich twórcy, żyją tak długo, jak długo fabuły trwają w pamięci odbiorców. Po napisach końcowych czy ostatnim zdaniu losy postaci właśnie w niej dalej się toczą. Jaki efekt daje twórcze rozwinięcie tego jako produkcja ekranowa?
Film „Dziewczyna w sieci pająka” nie jest już wyświetlany w żadnym kinie, jednak za jego recenzję wzięłam się dopiero teraz, ponieważ chciałam wrócić do poprzednich filmów opartych na twórczości Stiega Larssona. Musiałam to i owo przemyśleć, pozwolić emocjom i uczuciom nieco opaść, aby zająć jasno określone stanowisko. Jako wielbicielka trylogii Millennium, która znalazła w sobie wiele podobieństw do głównej bohaterki, poczuwam się zobowiązania do przedstawienia swojej opinii w sprawie reżyserskiej nowości Fede’a Alvareza. Być może pomogę tym samym w rozstrzygnięciu, czy warto zakupić film, oczekiwać w napięciu na ewentualne kolejne elementy rozrastającego się uniwersum Millennium, czy też nie.
Początek filmu wprowadza nas do nowego spojrzenia na świat Lisbeth Salander, hakerki znanej z Millennium S. Larssona, szwedzkiej trylogii filmowej i „Dziewczyny z tatuażem” w reżyserii Davida Finchera. Bezpośrednio nawiązuje do książki „Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza.
Na pierwszy rzut oka widać, kto jest kim, a akcja dzieje się kilka lat później, więc zmiana aktorów aż tak nie razi. Mimo to nie wszyscy w pełni pasowali. Gra aktorska jest na poziomie, jednak nie udało się odtworzyć charakterów wykreowanych przez Larssona. Zrezygnowano z klimatu zagadkowej zbrodni trzymającej w napięciu, a niezwykłe umiejętności Lisbeth straciły na znaczeniu z racji wprowadzenia najnowszej technologii. Stylizacja wymowy na twardszą czy ogólny klimat mający oddać zimę w Szwecji też w pełni nie satysfakcjonuje. Przyjemna dla oka sceneria i tak jednak robiła za świetne tło ciągłym pościgom czy ucieczkom. Niektóre ujęcia wydawały się nieco za długie, lecz nie nudne. Film trzymał w napięciu za sprawą zwrotów akcji, których nie brakowało. To prawie dwie godziny mocnego kina, w którym dialogi, przemoc czy retrospekcje dobrze wyważono. Wprowadzono kompletnie nowy aspekt związany z siostrą Lisbeth i tym, jak odnoszą się one do przeszłości. Wyjście, jakie zaproponowali autorzy wydaje się ciekawe, acz nie jestem przekonana, czy w takiej formie, jakiej zostało wplecione, pasowało do wątku głównego. Zakończenie jednak wynagrodziło to, do czego w trakcie filmu nie byłam przekonana. Ono zaskakuje, mimo że sensownie wynika z ciągu zdarzeń.
„Dziewczyna w sieci pająka” to film warty polecenia i fanom Millennium, i osobom kompletnie nie zaznajomionym z serią, jak również po prostu lubiącym filmy akcji. Jest taki, jaki powinien być, a więc dobrze zrealizowany i wyróżniający się spośród schematycznych filmów, choć też nie jakoś wyjątkowo. Osobiście czułam jednak niedosyt w kwestii klimatu Millennium. Miałam wrażenie, że Lisbeth to już nie Lisbeth, czegoś brakowało, ale to mój jedyny większy zarzut.
Kinga Żukowska
(kinga.zukowska@dlalejdis.pl)