„Dziewczynka z kieliszkami” – recenzja

Recenzja książki „Dziewczynka z kieliszkami”.
Pewnie nie wszyscy znacie tę książkę, ale wszyscy kojarzycie jej autorkę. Oto Grażyna Wiśniewska – matka Michała Wiśniewskiego, piosenkarza. Jesteście gotowi na spowiedź alkoholiczki?

Urodziłam się w roku inauguracyjnym lat 90. Kiedy Michał Wiśniewski stał się popularny, chodziłam do podstawówki. Jak wszyscy rówieśnicy lubiłam zespół Ich Troje i śledziłam jego losy. Nieco mniej interesowały mnie losy poszczególnych artystów, ale wieści o najbarwniejszym – Michale – docierały do mnie mimowolnie. Otóż gorące nowinki serwowała mi przyjaciółka, która na kilka lat oddała czerwonowłosemu mężczyźnie serce i cichutko chlipała, gdy zamiast poczekać na nią, wziął ślub z tancerką – Mandaryną.

Dzięki prywatnemu źródełku informacji dowiadywałam o życiu Michała sporo. Przyjaciółka powiedziała mi między innymi to, że niewiele wiadomo o jego rodzicach. Nie pamiętam, czy o matce alkoholiczce usłyszałam już wtedy, czy wyczytałam kilka lat później na portalu plotkarskim. Jedno jest pewne: w którymś momencie uaktywniła się, próbując czerpać profity z wówczas popularnego, a w przeszłości porzuconego syna.

„Dziewczynka z kieliszkami” nie jest autobiografią, lecz „fabularyzowaną historią”, co zasadniczo może oznaczać wszystko. Po latach milczenia, gdy Michał jako artysta stoi w cieniu polskiej sceny muzycznej, jego matka ujawnia, jak to naprawdę było. Wyjaśnia, że to nie ona chodziła do gazet, że nigdy nie chciała od syna pieniędzy, że wcale go nie porzuciła. Opowiada o trudnej przeszłości i alkoholiczym otoczeniu. Znacznie mniej o sobie jako alkoholiczce i swoich błędach. Z opowieści wynika raczej, że padła ofiarą złych okoliczności.

Książkę otwiera list Michała do mamy, a sam Michał zapozował u boku kobiety do sesji okładkowej (zdjęcie znajduje się na tylnej okładce). Innymi słowy: dał rodzicielce błogosławieństwo do spisania jej historii. No i właśnie – JEJ historii, nie historii jako takiej. Nie mogę bowiem pozbyć się wrażenia, że opowieść jest nieprawdziwa. Ba! sfałszowana z premedytacją. Wiem, że ludzie mają różne punkty widzenia i pojedyncze wydarzenie mogłoby zostać opisane na tyle sposobów, ile było świadków, a każdy twierdziłby, że właśnie on ma rację. Podczas lektury „Dziewczynki z kieliszkami” czułam jednak, że sama Grażyna Wiśniewska nie wierzy w to, co pisze. Że próbuje się wybielić, zagrać ofiarę i wzbudzić litość czytelników. Mojej nie wzbudziła.

Historia matki Michała Wiśniewskiego została spisana językiem bardzo prostym, niemal mówionym. Momentami czyta się ją trudno i nieprzyjemnie, jakby słuchało się monologu rozemocjonowanej nastolatki z upodobaniem do powtórzeń i uniesień. Dialogi są mało wiarygodne, podobnie jak niektóre sytuacje. Ekhm, nawet sporo. Wiele rzeczy zostało niedopowiedzianych. Pojawiają się pytania bez odpowiedzi, które jeszcze bardziej ciążą na wiarygodności historii.

W języku polskim używa się określenia „coś kogoś kupiło” w kontekście pozyskania jego sympatii. W przypadku „Dziewczynki z kieliszkami” chciałabym jednak wykorzystać owo hasło w innym sensie. Mimo iż to my – czytelnicy – kupujemy książkę Wiśniewskiej, za pomocą opowieści autorka próbuje kupić nasze zaufanie i wiarę. Według mnie jest nieszczera, dlatego zdecydowanie nie polecam lektury osobom, które chciałby poznać prawdę o powodach wieloletniego braku relacji pomiędzy matką a synem Wiśniewskimi. Fanom książek napisanych przyjemnym językiem też nie polecam.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

G. Wiśniewska, „Dziewczynka z kieliszkami”, Skarpa Warszawska, Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat