Beata miała wszystko, czego potrzebowała – dobrą pracę, przyjaciół, rodzinę, wspaniałego narzeczonego i działkę za miastem, na której niedługo miał stanąć ich wymarzony dom, a po ogrodzie miały biegać dzieci.
Ale dostała też coś, czego nie potrzebowała, czyli zderzenie z ciężarówką, wózek inwalidzki i całkowity brak kontroli nad swoim życiem. Choć jej rodzina robi wszystko, co w jej mocy, aby pomóc Beacie przejść przez trudne zmiany w życiu, to przyjaciele i narzeczony nie stają na wysokości zadania.
Kochający rodzice postanawiają wywieźć Beatę na wieś, gdzie – taką mają przynajmniej nadzieję – odzyska spokój i odżyje. I tutaj zaczyna się cała akcja. Bohaterka stara się poznać okoliczne drogi i rozdroża, poznaje nowych ludzi, a później powoli, powoli wraca do siebie.
Wszyscy bohaterowie powieści są do siebie niesamowicie podobni i łączy ich jeden schemat – wszyscy przeżyli w swoim życiu jakiś dramat, wszyscy wyjechali na wieś w poszukiwaniu lepszego jutra i wszyscy jednoczą się podczas wspierania inicjatywy pomocy bardziej potrzebującym. Mam wrażenie, że ich przyjaźń – choć z pozoru wygląda na mocną – nie przetrwa długo. Nie, ich przyjaźń opiera się tylko na tym, że inni mają gorzej, a wspólne pomaganie łączy ich tak długo, jak długo jest, komu pomagać.
„Słońce za zakrętem” to książka i smutna, i optymistyczna. Opowiada o sprawach ciężkich, bolących i trudnych, o kalectwie, tęsknocie, śmierci. Ale opowiada też o tym, jak w sytuacjach, które nas przerastają, odnajdujemy siłę i wiarę. Jak w sytuacji ekstremalnej poddajemy się instynktom i jak za wszelką cenę próbujemy ocalić siebie i najbliższych.
Giedrojć napisała książkę, która śmiało powinna znaleźć się na półkach oddziałów dla nieuleczalnie chorych, na pólkach lekarzy, którzy tymi chorymi się opiekują i na półkach rodzin, w których dramat choroby i śmierci jest na porządku dziennym.
Anna Otlik
(anna.otlik@dlalejdis.pl)
Magdalena Giedrojć, „Słońce za zakrętem”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012