„Głód” – recenzja

Recenzja książki „Głód".
„Człowiek był istotą rozumną i posiadał duszę, ale głód odebrał mu i jedno, i drugie.”

Wyobraź sobie, że ty i twoje dzieci nie jecie dzień, drugi, tydzień, po tym jak przyszli ludzie i zabrali ci, ot tak, bez powodu, wszystko, co posiadasz. Zboże, zwierzęta, owoce, warzywa. Wychodzisz z siebie, aby zdobyć cokolwiek, co ukoi ten straszliwy ból, to nieprzyjemnie ssanie w żołądku. Idziesz na pole, próbujesz przynieść kilka ziemniaków, ale gdy tylko przekraczasz próg domu, zjawiają się miejscowe oprychy, zabierając ci te nędzne resztki i dotkliwie bijąc cię. Płaczesz. Bo co masz zrobić? Skąd zdobyć jedzenie? Patrzysz na swoje dzieci, które również płaczą. Z głodu i przerażenia. Ubrania, jeszcze niedawno dobre, dziś wiszą na nich jak na drucianych lalkach. Wzrok staje się coraz mętniejszy, coraz bardziej przygaszony, ale mimo to umiesz dostrzec w nim tę jedną niemą prośbę – „ukój mój głód”. Głód, który zagląda do ciebie codziennie; który stał się nieodłącznym elementem życia; który sprowadza cię do roli zwierzęcia i sprawia, że za kawałek czerstwego chleba czy pół przegniłej cebuli będziesz w stanie zabić.

To oczywiście przemyślenia, które pojawiły się w mojej głowie po przeczytaniu najnowszej powieści Joanny Jax, rozpoczynającej, fenomenalnie zapowiadającą się, serię wołyńską. Nie bez powodu pierwszy tom został zatytułowany „Głód”. Głód stał się towarzyszem bohaterów powieści popychającym ich do czynów, o które – w normalnych warunkach – nawet by się nie podejrzewali. Ale powieściowy głód jest czymś więcej. To nie tylko brak jedzenia. To również pustka; to głód prawdziwej miłości, niespełnienie; to niemożność znalezienia ukojenia.

Powieść składa się z dwóch przeplatających się ze sobą historii. Z jednej strony poznajemy Nadię Szewczenko i Wissariona Zinowjewa walczących o przetrwanie podczas tzw. hołodomoru na Ukrainie, a z drugiej Martę Osadkowską i Marcela Lemańskiego walczących o swoje uczucie, któremu nikt nie chciał dać szans na spełnienie. Niełatwe dzieje bohaterów wplecione są w rozbudowany, historyczny pejzaż. Wielki głód na Ukrainie, sztucznie wywołany przez komunistyczne władze ZSRR, skomplikowane relacje polsko – ukraińskie na Wołyniu (należącym wtedy do II Rzeczpospolitej), wybuchowa mieszanina kulturowa we Lwowie, w którym kwitło bezrobocie, bezprawie i prostytucja.

Nie będę przytaczać fabuły – po prostu uwierzcie mi, że zapiera dech w piersiach – powiem tylko, że Joanna Jax, jak zwykle, fantastycznie równoważy historię i miłość; ciężar przeżyć z lekkością słowa. Najbardziej ujmująca jest chyba jej aktualność. „Stalin naprawdę pragnął, żeby naród ukraiński zniknął z powierzchni ziemi i pamięci całego świata”; „To kara [głód – dop. A.S.), że chcieliśmy wyzwolić się kiedyś spod obcego jarzma i mieć własny kraj. Naszą piękną Ukrainę. Ze swoim językiem i rządem. I gospodarzyć po swojemu.” Czy to nie brzmi przeraźliwie znajomo? Po wiadomościach z zaatakowanej przez Rosjan Ukrainy, można wywnioskować, że duch dziadka Stalina nie umarł w tym narodzie, a wręcz przeciwnie. To, co Sowieci zgotowali temu narodowi (i robią to również dziś) było tak nieludzkie, tak koszmarne, tak cholernie niesprawiedliwe, że momentami wydaje się aż nieprawdopodobne. Kraj, który nazywany był (i jest) „spichlerzem Europy”; który miał bogate i żyzne ziemie, umierał z głodu! Dziś płonie. Czy my, jako ludzkość, staczamy się po równi pochyłej na dno? Czy jest jeszcze jednak dla nas jakaś szansa?

Dla mnie „Głód” – a przeczytałam mnóstwo powieści Joanny Jax – jest jedną z tych najlepszych, najbardziej przeze mnie „przeżytych”. Powieść wyzwoliła we mnie mnóstwo emocji – od strachu, niedowierzania poprzez smutek, wściekłość aż po nostalgię, nadzieję na lepsze jutro dla bohaterów i dla… narodu ukraińskiego. Ta powieść przypomniała mi o tym, co ważne; o tym, co mam, a o czym na co dzień zapominam. Pokój (przynajmniej na razie). Dom. Pełen talerz. To luksus, za który należy codziennie dziękować.

„Głód” wygłodził mnie emocjonalnie. Po przeczytaniu czułam się jakby przejechał po mnie ogromny walec; jak przypalony garnek, z którego już dawno wygotowała się woda. Powieść niesamowicie mnie porwała, ale zmęczyła – oczywiście w bardzo pozytywnym sensie – i pozostawiła mnie z wieloma refleksjami, myślami. Z pytaniami. „Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono” – napisała nasza noblistka i to – w pełnej krasie – ujawnia się w „Głodzie”. Możemy mówić, że nigdy nie zjedlibyśmy kota lub psa; że nie kupczylibyśmy ciałem za pajdę chleba, że nie zjedlibyśmy w samotności całej cebuli, która miała wyżywić całą rodzinę. Na pewno?

Powiem tak: to, co Joanna Jax wyprawia z piórem, można porównać do tego, co Iga Świątek z rakietą do tenisa albo swego czasu Adam Małysz z nartami i grawitacją. Ona jest po prostu niesamowita w swoim kunszcie! Historie, które snuje, są wypełnione po brzegi nadzieniem. Tak, nadzieniem i to tym najlepszym, najsmaczniejszym; napakowanym po brzegi emocjami, rozterkami, refleksjami i wydarzeniami pozostawiającymi nas bez tchu. Z niecierpliwością wyglądam kolejnych tomów i nie mogę doczekać się kolejnego spotkania z bohaterami. Polecam!

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Joanna Jax, „Głód”, Skarpa Warszawska, Warszawa, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat