„Inwigilacja” – recenzja

Recenzja książki „Inwigilacja”.
Zero farmazonów, werterowskich poz i cytatów z pamiętników. Zero nieszczęśliwej miłości, płaczy and rozpaczy. Ta książka to solidny tatar wołowy dla literackiego mięsożercy.

Odkąd przeczytałam „Immunitet”, nie mogłam się doczekać, kiedy pojawi się kolejny tom i jak potoczą się dalsze losy tej przedziwnej pary. Za Chyłką i Zordonem tęskniłam jak jasny gwint. A właściwie za książką z jajem, której bohaterowie rozbawią do łez, a chwilę później postawią do pionu i nie pozwolą o sobie zapomnieć.

Remigiusz Mróz nie traci rezonu i dalej wciąga nas w warszawski światek (albo jak mogłaby stwierdzić Chyłka – gówienko)  prawniczej palestry, gdzie nic nie toczy ani na przejrzystych, ani na czystych zasadach. Tym razem prawniczy duet z Żelaznego & McVay’a podejmuje się obrony nijakiego Fahada Al-Jassama, który kilkanaście lat temu zaginął na wakacjach w Egipcie i po długiej nieobecności wyskoczył jak królik z kapelusza na jednym z warszawskich osiedli. Chociaż zmienił zarówno swój wygląd jak i tożsamość, jego rodzice rozpoznają w nim swojego syna. On zaś twierdzi, że nie ma  z nimi nic wspólnego.

Wzięty na celownik niedoszły terrorysta zwraca się do Chyłki, która po słynnej sprawie Bukano została uznawana przez co poniektórych za specjalistkę od obrony mniejszości. Czy słusznie? Wszyscy, którzy znają Chyłkę, chyba przyznają mi rację, że określenie „orędowniczka uciśnionych” pasuje do niej jak pięść do nosa. Jednak butna pani mecenas nie daje za wygraną i postanawia walczyć do upadłego, wietrząc w całej sprawie daleko idący spisek. Do roboty zaprzęga oczywiście swojego ukochanego aplikanta Zordona i nerda Kormaka, którzy zrobią wszystko, aby jej pomóc. Szykuje się ostra batalia… Intryga goni intrygę, co i rusz pojawią się nowe dowody, tropy, problemy. Fabuła zaczyna przypominać gorącego ziemniaka, którego przerzuca się z rąk do rąk, aby się nie sparzyć i zbyt długo nie snuć jakichkolwiek przypuszczeń… bo te zostają zmiażdżone przez wychodzące na jaw kolejne fakty. I tu właśnie przydaje się taka cecha jak pokora, która każe czekać do samego finiszu. A ten okazuje się być kolejną petardą odpaloną przez autora. Porównanie może wydać się mało adekwatne, patrząc na to, że główną kanwą powieści jest obrona islamisty, ale… zrzućmy to na karb mojej nonszalancji.

Akcja – nawet najbardziej wyśmienita – byłaby niczym, gdyby nie napędzający ją bohaterowie, którzy tutaj są zdecydowanie na pierwszym planie. Chyłka, ze względu na swój błogosławiony stan, nie może już tankować i palić (szkoda!). Na szczęście ciąża nie stępiła jej języka – tej cudownej mieszanki łaciny podwórkowej i literackiej polszczyzny bazującej głównie na dość dosadnych epitetach i porównaniach. Mam wrażenie, że poszła nawet o krok dalej w zwymyślaniu swoich wrogów i niesfornego Zordona, który niby taki cichociemny, ale gdy trzeba – potrafi dowalić słownego sierpowego i rozłożyć przeciwnika w werbalnej szermierce.

Teraz, kiedy „Inwigilację” mam za sobą, chciałabym zacytować klasyka, który oddaje stan, w którym aktualnie się znajduję: „Jak ich dorwę… przysięgam (…) zesrają się na kwadratowo.” Czyżby Chyłka była pieprzoną wróżką?

Mam nadzieję, że autor zaskoczy nas w kolejnych pięciu tomach (to oczywiście liczba wymyślona, bo właśnie tylu mi brakuje do zapełnienia półki). Co będzie dalej? Może „Egzekucja”? A może „Hipoteka”? Nie mam pojęcia. Wierzę jednak w bezmiar wyobraźni Pana Mroza, która do tej pory mnie nie zawiodła.

Anna Kantorczyk
(anna.kantorczyk@dlalejdis.pl)

Remigiusz Mróz, „Inwigilacja”, wyd. Czwarta Strona, Poznań, 2017 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat