„Jak zabiłam swojego raka” – recenzja

Recenzja książki „Jak zabiłam swojego raka”.
Wyobraź sobie, że masz wszystko, o czym marzyłaś – fantastyczną pracę, dziecko i ukochanego mężczyznę u boku. Nagle wszystko zaczyna się komplikować. Do tego dowiadujesz się, że masz raka…

Wiele osób w takich momentach załamuje się i nie może pogodzić się ze swoim losem. Bohaterka książki podjęła walkę z chorobą i potrafiła nawet napisać o niej w SMS-ie do koleżanki, że „to na szczęście chłoniak”. Bo przecież mogło być gorzej, prawda?

Ania Szubert, bo o niej mowa, to fotografka gwiazd, osoba znana ze ścianek, kontrowersyjna, mająca prawdopodobnie tyle samo hejterów co zwolenników. W książce poznajemy jej, dosyć burzliwe i zagmatwane, życie. Opowieść o przeżytych związkach, o domu rodzinnym i ukochanym dziadku stanowi mocne tło do wydarzeń, o których czytamy w dalszej części książki. Mowa o nierównej walce z chłoniakiem, która w tym przypadku okazała się wygraną.

Mimo opisu ciężkiej choroby i wielu życiowych sytuacji, w których żadna z nas nie chciałaby się znaleźć, zdarzają się momenty, w których można się uśmiechnąć lub po prostu pomyśleć „co za wariatka”. Szczególnie, gdy wspominała o mężczyznach swojego życia, którzy okazali się gorsi niż rak.

O tym, że walka bohaterki z rakiem była nietypowa świadczy też fakt, że Szubert dokumentowała swoją chorobę w mediach społecznościowych. Obserwatorzy mogli więc przez cały czas "monitorować" jej stan. Nie zawsze było wesoło, bohaterka sama przyznała, że czasem robiła zdjęcia "na zapas", bo wiedziała, że kolejne dni mogą przynieść znacznie gorsze samopoczucie i nawet nie będzie mogła podnieść się z łóżka.

Z jej historią może utożsamiać się wiele osób. Tym bardziej, że, mimo znanego nazwiska, korzystała z publicznej opieki zdrowotnej. Całkowicie zaufała lekarzom i nawet stała się ulubienicą pracujących na oddziale pielęgniarek.

Jak zabiłam swojego raka” to jedna z tych książek, które można przeczytać w jeden wieczór. Nie oznacza to jednak, że nie zmusza do refleksji i zastanowienia się nad tym, czy wykorzystujemy swoje życie w stu procentach. Książka uświadamia, że w chorobie wszyscy jesteśmy równi. Nie liczy się wygląd, pozycja czy majątek. Każdy otoczony jest taką samą opieką szpitalną, każdy dostaje wyniszczające dawki chemii i toczy własną walkę z chorobą. Walkę, którą nie zawsze da się wygrać.

Mimo długiej, wielomiesięcznej walki i wielu trudnych chwil, Ania Szubert podkreśla, że choroba była najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła jej się w życiu. To właśnie te trudne doświadczenia pokazały jej, kto naprawdę jest jej przyjacielem i komu na niej zależy.

Sceptycznie podchodziłam do historii internetowej celebrytki, która lubi szokować i prowokować, jednak muszę przyznać, że książka wywołała we mnie bardzo pozytywne odczucia. To uniwersalna opowieść o walce z rakiem. Chorobą, która wszystkich nas stawia na równi.

Emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury trafnie podsumowują słowa Piotra Mieśnika, które znajdziemy we wstępie książki: „Jak z perspektywy czasu oceniam naszą współpracę? Po prostu „raz, dwa, jazda na maksa”, choć temat naszej rozmowy był przecież śmiertelnie poważny”.

Sandra Wróbel
(Sandra.wrobel@dlalejdis.pl)

Ania Szubert, Piotr Mieśnik, Jak zabiłam swojego raka, Warszawa, The Facto




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat