„Kiedy kota nie ma…” - recenzja

Recenzja spektaklu „Kiedy kota nie ma…”.
Kiedy kota nie ma… myszy harcują!

To przysłowie jest znane praktycznie każdemu. Któż z nas nie ma za kołnierzem swoich małych grzeszków, mimo, że na pozór wydajemy się bez skaz.

Na spektakl „Kiedy kota nie ma…” w reżyserii Andrzeja Rozhina wybrałyśmy się w jeden z mroźnych, sobotnich wieczorów. Temperatura na zewnątrz spadła grubo poniżej zera, więc miałyśmy nadzieję, że sztuka rozgrzeje nas humorem niczym prawdziwa góralska herbata z prądem. Nie zawiodłyśmy się!

Bieg komicznych wydarzeń w tej znakomitej brytyjskiej komedii sytuacyjnej, nabrał zawrotnego tempa, a rozbawienie Widzów całkowicie wymknęło się spod kontroli. Historia opowiada o dwóch małżeństwach, w których po kilkunastoletnim byciu razem pojawiają się kryzysy i problemy. W opisie spektaklu możemy przeczytać: „Podróż poślubna do Saint Tropez? Tak! Ale w dwudziestą rocznicę ślubu? Jak poradzą sobie z wzajemnymi uszczypliwościami dwa zabawne angielskie małżeństwa z 20-letnim stażem? Jak rozbudzić dziką namiętność w mężu fajtłapie? Jak ów próbuje dotrzymać kroku szwagrowi seksoholikowi? Jak zaimponować zmanierowanej zamożnej siostrze i nie zabić jej wędzonym łososiem? Oraz czy szczotka sedesowa z wizerunkiem pary królewskiej może pomóc w samobójstwie pięknej 20-latce? – odpowiedzi mogą być abstrakcyjnie zaskakujące!”

I rzeczywiście są. Mnogość komicznych sytuacji – szczególnie podczas drugiego aktu – powoduje, że widzowie zaśmiewają się do łez. Znakomita Viola Arlak w duecie z Jackiem Lenartowiczem tworzą sceniczne małżeństwo, w którym niejedna para po 20-latach bycia razem odnajdzie cząstkę siebie. Z kolei Cynthia Kaszyńska i Wojciech Wysocki grający drugą parę małżeńską są niczym dwa wybuchające wulkany niemalże zalewające humorem publiczność. Poza głównymi bohaterami, pojawiają się jeszcze epizodyczne role Zosi Zborowskiej i Marty Wierzbickiej. Epizodyczne, ale nadające sporej pikanterii i ostrego smaku. W te mroźne, zimowe wieczory na pewno nie będziecie żałowali, że wybraliście się do Teatru Capitol.

Spektakle takie jak „Kiedy kota nie ma…” to idealna rozrywka po całym tygodniu pracy, gdzie poszukujemy miłego, łatwego i przyjemnego odpoczynku. Warto wówczas spędzić wieczór w teatrze, rozsiąść się wygodnie w fotelu i na ponad 2 godzinny oddać się w ręce profesjonalistów, w postaci aktorów, którzy spowodują, że zapomnimy o troskach codzienności, problemach i kłopotach. Rozsmakujemy się wówczas i zatopimy w przesmacznym słodko-pikantnym deserze. A kto wie, czy po wyjściu z teatru wieczoru nie spędzimy także na refleksji o tym, że owa sztuka przecież jest też tak bardzo bliska nam… Albo przypomina sytuacje z życia naszych znajomych.

Idealnym dopełnieniem spektaklu jest scenografia. Co prawda nie zmienia się ona w trakcie przedstawienia, nie znajdziemy tam obrotowej sceny, ale odnajdziemy idealne odzwierciedlenie treści spektaklu. Każdy, najmniejszy detal, sprawia, że „Kiedy kota nie ma…” staje się bliski każdemu z nas. Słodko-słony, a może słodko-gorzki? Jedno jest pewne: życiowy i ukazujący tzw. przeciętne życie po wielu latach związku. Zdrady, przyzwyczajenia, różnice w potrzebach i możliwościach ich zaspokojenia – zapewne każdy z nas skądś to zna.

Joanna Sieg (joanna.sieg@dlalejdis.pl)
Joanna Ulanowicz (joanna.ulanowicz@dlalejdis.pl)

Kiedy kota nie ma..., Teatr Capitol w Warszawie, reż. Andrzej Rozhin




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat