„Kosmiczne rozterki” - recenzja

Recenzja książki „Kosmiczne rozterki”.
Im więcej wiemy, tym ilość stawianych pytań rośnie. Czy, w odniesieniu do kosmosu, ludzkość nadąża z odpowiedziami?

Książka zainteresowała mnie nie tylko ze względu na autora, ale także na to, że wydała mi się wpisywać w pewną „serię”, jaka ostatnio utworzyła się, chyba niezależnie od zamierzeń autorów.

Do nauki związanej z kosmosem zaczęto podchodzić w inny sposób, a zainteresowanie nim ponownie wzrosło. W dzisiejszych czasach pisanie w tym temacie zbliżyło się do pisania stylem kojarzącym się z kulturą masową. Konwergencja jest jednak oczywiście poniekąd cechą naszych czasów; grunt, by nie zapomnieć o rzetelności. Byłam ciekawa, czy to kolejny warty uwagi tytuł i czy znajdę tu rzeczywiście coś nowego.

Tyson zrobił się ostatnimi czasy dość popularny dzięki swoim udanym książkom. W kolejnej postanowił stawić czoła rozterkom, które wielu z nas obecnie mogą dręczyć - od szukania odpowiedzi na to, jak będzie wyglądał koniec świata, przez to, jak może wyglądać życie i jego obce formy w kosmosie po rozważania na temat tego, jak nauka i kultura wzajemnie na siebie wpływają.

Autor zaczął od kwestii, mniej lub bardziej, ale wciąż powszechnie znanych. Takich, o jakich przeciętny człowiek przynajmniej słyszał. Podszedł do nich jednak na swój specyficzny, pełen pasji sposób. Wszelkie zjawiska omawiał obrazowo, nie szczędząc na porównaniach z życia wziętych. Kto z nas nie widział kurzu czy pyłu w swoim domu? I tak na przykład przeniósł to na cały wszechświat. Gdy doszłam do części o komponentach molekularnych, spodobało mi się, jak poprzez liczne ożywienia i uosobienia przybliżył potencjalne zachowania obcych form życia czy… po prostu kosmitów. Mistrzowsko łączył słownictwo fachowe z prostym, przystępnym. Mimo to nie miałam wrażenia, że w jakiś sposób mi umniejszał. Humor i odniesienia, jakich pełno w książce były na odpowiednim poziomie. Wszystkie tytuły rozdziałów wydają się trafione, bo przyciągają wzrok pomysłowością. Nie są przy tym zbyt nieodgadnione. Gdzie jednak trzeba było napisać coś wprost, Tyson nie wahał się.

Podobnie z bardziej kontrowersyjnymi tematami, jak kwestia Boga a nauki. W niektórych kręgach jest to temat tabu, a naukowcy albo od niego stronią, albo próbują szokować. W tym przypadku jednak Tyson wykazał się zachowawczością, będąc ostrożnym w osądach. Stąpał po kruchym lodzie, jakby akurat ten temat mu nie podszedł, jakby nie chciał nikogo oburzyć. Nie wiem więc, czy było to aż tak potrzebne, z drugiej zaś strony… Może wróci i rozwinie ten wątek w kolejnej książce?

W „Kosmicznych rozterkach” Tyson starał się nie powtarzać tego, co „wykładał” w poprzednich książkach. To bardzo cieszy, bo trochę obawiałam się, że może dojść do powielania. Bez problemu znajdziemy tu rzetelne odpowiedzi, konkretne stanowisko autora na wiele tematów. Podobały mi się merytoryczne wywody, jak również to, że astrofizyk kilkakrotnie nie bał się napisać, że czegoś po prostu ludzkość jeszcze nie wie. Mimo to sugerował pewne kwestie i jakby podrzucał tematy, zachęcając tym samym do dalszych poszukiwań.

Czytelnik po skończeniu na pewno wzbogaci swoją wiedzę, ale nie nabierze przekonania o wyczerpaniu tematu, nie znudzi się. To ogromna zaleta: napisać dzieło satysfakcjonujące, gdy o zasób informacji chodzi i jeszcze bardziej zainteresować tematem.

Kinga Żukowska
(kinga.zukowska@dlalejdis.pl)

Neil DeGrasse Tyson, „Kosmiczne rozterki”, Insignis, 2019.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat