Łatwiej wymusić coś na synu geju, niż postawić się przed lokalną społecznością…

Wywiad z Markiem i Jędrzejem Idziak-Sępkowskimi.
Marek i Jędrzej są architektami. Marek specjalizuje się w architekturze drewnianej, a Jędrzej łączy architekturę z krajobrazem, wprowadzając tkankę roślinną w strukturę budynków.

Łączy ich praca zawodowa, a także wspólne gospodarstwo domowe, które razem prowadzą. W tym roku ich miłość została przypieczętowana Umową Zawarcia Partnerstwa. O zmianach w Polsce względem osób homoseksualnych, o marzeniach, o codziennym życiu opowiadają Marek i Jędrzej Idziak-Sępkowscy.

Joanna Sieg: Jak zaczęła się Wasza miłość? Kto na kogo zwrócił uwagę?
Marek Idziak-Sępkowski: Zawsze marzyłem, żeby miłość swojego życia spotkać w takich filmowo-romantycznych okolicznościach: Ulewny letni deszcz, ja przemoczony, na rogu ulicy wpadam na nieznajomego, który szarmanckim gestem użycza mi swojego parasola…(śmiech). Życie okazało się bardziej prozaiczne. Na pierwszą randkę umówiliśmy się przez Internet – cóż, czasy są komputerowe (śmiech). Ale na spotkaniu było bardo romantycznie.
Jędrzej Idziak-Sępkowski: Usiedliśmy w znanej szczecińskiej knajpie – Piwnicy Teatru Kana. Tak nam się dobrze gadało, że nawet nie zorientowaliśmy się, że tylko na nas czekają z zamknięciem lokalu. Obaj czuliśmy, że to musi mieć kontynuację. Był tylko taki problem, że następnego dnia ja miałem jechać na dwa miesiące do pracy na budowie w Niemczech. Gdy się żegnaliśmy to strasznie bałem się, że po takim czasie to kilkugodzinne zauroczenie po prostu się rozmyje. Łaskawy los sprawił, że z zupełnie obiektywnych powodów wyjazd przedłużył się o tydzień. Ten jeden tydzień zaważył na całym moim życiu! (śmiech).

Joanna: Czy zauważyliście na przestrzeni lat swojego związku zmiany w zachowaniu społeczeństwa w stosunku do osób homoseksualnych? Czy częściej dziś spotykacie się z tolerancją niż kiedyś?
Jędrzej: Widzimy zmiany. Coraz więcej ludzi w Polsce poznaje osoby homoseksualne nie tylko jako zmanierowanych celebrytów z TV, ale jako normalnych ludzi z sąsiedztwa. Kontakt uczy tolerancji. Ponadto jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej otwarci. Może dlatego, że w Polsce coraz mniej trapi nas codzienność. Dawniej ludzie byli uciemiężeni przez okupację, komunizm i brutalny kapitalizm. Trudno było im pochylić się nad problemami wszelkich mniejszości – ludzi o innym kolorze skóry czy narodowości, niepełnosprawnych, homoseksualnych i wielu innych. Nie da się ukryć, że tolerancja jest domeną społeczeństw rozwiniętych. A my, takim społeczeństwem stajemy się dopiero teraz. Pamiętam, że kiedyś mój wujek – człowiek starszej daty bardzo niepochlebnie wyrażał się o homoseksualistach. Jako nastolatek nigdy nie dopuszczałem myśli, że kiedykolwiek się przed nim ujawnię. A teraz ten sam wujek mimo odległości, swojego wieku i chorób jest ważnym ogniwem życia rodzinnego, które wspólnie z Markiem prowadzę. Wraz z ciocią byli też ważnymi gośćmi na naszym ślubie. Więc zmiany na pewno widać!
Marek: Trzeba tylko zauważyć, że zmiany społeczne zachodzą proporcjonalnie do tych w naszych głowach. Bo akceptację od ludzi otrzymujemy wtedy, gdy sami konsekwentnie wyzbywamy się własnej wewnętrznej homofobii. Spójrzmy prawdzie w oczy: większość z nas, gdyby nie była gejami i lesbijkami, to byłaby homofobami. A często jeszcze wciąż jedno nie wyklucza drugiego. Na powszechną nietolerancję – tą prawdziwą - i tą wyimaginowaną zrzucamy odpowiedzialność za nasz brak odwagi w walce o miłość i brak wytrwałości w budowaniu związków. Do perfekcji opanowujemy bycie „niewidzialnym”, a później mamy pretensje o brak akceptacji. Tylko jak można zaakceptować kogoś, kogo się nie zna? Nie wystarczą parady i kampanie społeczne. Trzeba nauczyć się szczerości w życiu codziennym. Ile razy w urzędzie, na poczcie, przychodni, w pracy, restauracji z automatu udajemy, że najbliższa osoba jest tylko „kolegą”, „kuzynem” albo „współlokatorem”? Dziś nie mogę oficjalnie nazwać Jędrzeja „mężem”, ale od pewnego czasu postanowiłem przynajmniej nazywać go „partnerem” albo „bliską osobą”. I ludzie nie mają z tym problemu. Chcemy zmian? Sami musimy się zmienić! Nie chodzi o to, żeby zawsze chodzić „za rękę”. Na to jeszcze przyjdzie czas. Ale jak idziesz z chłopakiem na imprezę w gronie znajomych, to tańcz z nim, a nie z koleżanką „przykrywką.” Zapytany o bliską osobę – nie wykręcaj się na każdym kroku, że nie znalazłeś jeszcze „tej jedynej.” Nie zostawiaj pieniędzy w knajpie, w której wstydzisz się położyć dłoń na dłoni Twojego partnera. Tu nie chodzi o żadną ostentację. Chodzi o odrzucenie wstydu i kłamstwa. A ludzie w Polsce – jak nasz przykład pokazuje – chyba jednak wolą grę w otwarte karty. Po prostu cenią sobie odwagę. Agresję bardziej budzi fałsz i syndrom ofiary. Naprawianie świata należy zawsze zaczynać od siebie. Dlatego odpowiadając na Twoje pytanie: tak, widzimy zmiany – Polska zmienia się razem z nami.

Joanna: Czy kiedykolwiek doświadczyliście drastycznej homofobii w stosunku do Was?
Jędrzej: Raczej nie. Kiedyś byliśmy na jednej przaśnej imprezie, gdzie daleki znajomy – taki rosły gość – zaśmiewał się sprośnymi kawałami o pedałach. W końcu Marek z uśmiechem na ustach, ale pewnym głosem wypalił do niego: „Stary przestań gadać o pedałach, bo ja sam jestem pedałem!” (śmiech) Facet mało nie spadł z krzesła! W ogóle przestał się odzywać – później miał tylko pretensję do swoich znajomych za to, że oni wiedzieli, a pozwolili mu się towarzysko spalić. Było mu strasznie głupio. Potem już zawsze miał do Marka respekt. Do dziś w gronie znajomych ta opowieść funkcjonuje jako mega zabawny towarzyski epizod. A przecież można było schować głowę w piasek i dopisać tę sytuację do listy przypadków homofobii…

Joanna: Czy nie baliście się reakcji społeczeństwa na Wasz pomysł z zawarciem umowy partnerskiej? To miało być swego rodzaju zagranie na nosie Państwa i prawa, na zasadzie: „Pokażemy, że można”?
Jędrzej: Nie zastanawialiśmy się nad reakcją społeczeństwa. Zrobiliśmy to tylko dla siebie i naszych bliskich. Na samym początku była lekka obawa jak przyjmą nas różne osoby i instytucje np. Urząd Stanu Cywilnego, hotele, restauracje, krawcowa, muzycy weselni, itp. Na spotkaniach twarzą w twarz od razu mówiliśmy o co chodzi. Pierwsze pozytywne reakcje upewniły nas w tym, że nie można niczego ukrywać. Najlepsza okazała się otwartość do pary z bezpretensjonalnością. Był jeszcze lęk o to, jak zareagują niektórzy z zaproszonych gości. Szczególnie ta część rodziny, z którą mieliśmy ograniczony lub sporadyczny kontakt. Ale wszyscy na ślubie odnaleźli się świetnie. To były najpiękniejsze momenty w naszym dotychczasowym życiu! Natomiast pozytywna reakcja społeczna po fakcie, kiedy media same chwyciły ten temat, przeszła nasze najśmielsze oczekiwania.
Marek: Nie mogliśmy chcieć zagrać Państwu na nosie, bo jesteśmy patriotami. Państwo to  przecież my! Jeśli komukolwiek mieliśmy zagrać, to tylko opieszałym politykom. Naszym celem nie było obejście, tylko skorzystanie z istniejącego prawa w taki sposób, aby najlepiej jak to jest możliwe na ten moment w Polsce, zabezpieczyć nasz związek. Chcieliśmy też sobie i krewnym dać ważny symbol naszej jedności.

Joanna: Wspominaliście w wywiadach, że nie zawsze u Was było „różowo”. Co radzilibyście parom gejowskim i lesbijskim, w których pojawia się strach przed brakiem akceptacji np. ze strony Rodziny czy bliskich osób?
Jędrzej: Jeśli ktoś nie akceptuje Twojej najbliższej osoby, to znaczy, że nie akceptuje Ciebie! Wtedy nie lukruj tych relacji – musisz się szanować! Oczywiście ciężko jest w ten sposób radzić nastolatkom uzależnionym od rodziców. Ale tacy mają jeszcze przed sobą przyszłość. Gorzej, gdy samodzielny człowiek dobiegający trzydziestki, jadąc do domu rodzinnego wstydzi się zabrać ze sobą partnera/partnerki albo go ukrywa. Homoseksualizm w naszej kulturze jest problemem zarówno osoby, której dotyczy jak i całej rodziny. A każdy zmagając się z problemami wybiera zawsze najwygodniejsze rozwiązanie. Łatwiej wymusić coś na synu geju, niż postawić się przed lokalną społecznością. Jeśli więc nie umiesz dać oporu, nie zaryzykujesz zerwania relacji, to nie dziw się, że krewni będą wywierać na Tobie rozmaite presje. A to żebyś się „leczył”, a to że skoro już „tkwisz w grzechu” to przynajmniej nie pokazuj się z tą osobą publicznie, wreszcie jak już jesteście razem szczęśliwi to się „nie obnoście” i nie wyprawiajcie „tych wesel”. Wtedy trzeba być bezkompromisowym – nie można przecież udawać, że wszystko jest OK. Pamiętaj, że krewni często reagują homofobicznie, bo boją się nie mniej niż my sami. Jeśli dasz temu bezkompromisowy odpór to nauczą się, że z Tobą w tej kwestii nie ma żartów. Wtedy prędzej zdobędą się na odwagę przed dalszą rodziną, sąsiadami czy proboszczem. To są proste zasady. Tylko niestety w takich sytuacjach wielu z nas wije się jak piskorz. Zamiast twardo stawiać na swoim, próbujemy każdemu dogodzić. Cierpi na tym nasze poczucie godności i nasz związek. Krewnych uczymy zgniłych kompromisów. Takie pudrowanie pozorami „kochającej się rodziny” tylko potęguje wzajemną niechęć i frustrację. Wtedy też szargamy godnością naszego partnera – raz niby jesteśmy z nim, innym razem odstawiamy go na bok, tylko po to żeby przez moment poczuć się idealnym synem/córką. Lepiej postawić sprawy jasno:  zawieszam rodzinne więzi do momentu, gdy poczuję pełną akceptację dla mojego partnera.  To w większości przypadków prowadzi do oczyszczenia atmosfery i prawdziwie szczerych relacji.
Marek: Każdy, kto boi się reakcji bliskich powinien pamiętać, że sam nie miał wyboru. Nikt go nie pytał czy chce być gejem/lesbijką. A zresztą nawet jakby ktoś pytał, to pewnie byśmy się nie zgodzili. Jedyny wybór, jaki mamy to czy będziemy przyzwoitymi ludźmi. Natomiast rodzina ma pełen wybór – może dowolnie zdecydować, co z tą informacją uczyni. Relacje z bliskimi należy, więc definiować przez pryzmat tych wyborów. Czasami – choć to bolesne –trzeba oswoić się z myślą, że te relacje zanikną. Ale to nie jest tylko problem osób homoseksualnych. Ilu rodziców nie akceptuje wyborów związkowych swoich heteroseksualnych dzieci?  Tu trzeba pamiętać, że krewnych się nie wybiera. Natomiast osobę, z którą się wiążemy na całe życie – tak. I to ona w tym momencie musi być najważniejsza. A wiele osób homoseksualnych o tym zapomina. Tylko to jest ślepa uliczka,  oparta na kłamstwie i hipokryzji. Kolejny krok to konsekwentne budowanie relacji już po ujawnieniu. Należy konsekwentnie, bez poczucia winy, uczyć bliskich, że nasz związek jest nierozerwalny i dla nas najważniejszy. Że jak przyjeżdżamy na rodzinny „obiadek” albo Święta to tylko razem. Że nasz dom jest tam, gdzie mieszkamy jako para, a nie tam gdzie są rodzice. Że nie podejmujemy żadnych działań ani żadnych decyzji bez udziału naszego partnera/partnerki. Że jego dobro jest dla nas zawsze najważniejsze. To są takie podstawy, które są fundamentem akceptacji dla każdego związku – niezależnie od orientacji. I na szczęście coraz częściej powodują one harmonijną korelację również partnerów homoseksualnych z ich krewnymi.

Joanna: Co Umowa Zawarcia Partnerstwa zmieniła w Waszym życiu? Czujecie się teraz lepiej? Czy poza zmianami formalnymi widzicie także zmiany w sobie, że np. czujecie się bezpieczniej itp.?
Jędrzej: Czujemy się bezpieczniej. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że Umowa Zawarcia Partnerstwa i towarzyszące jej dokumenty nie regulują wszystkich aspektów naszego wspólnego życia i dlatego zawsze powtarzamy, że potrzebna jest w Polsce ustawa o związkach partnerskich. Niemniej daje nam podstawowe poczucie bezpieczeństwa. Jest też ważnym symbolem dla nas i naszych  krewnych. Niby nikt tego głośno nie powie, niby nic się nie zmieniło, ale ten „papierek” sprawił, że Marek jest traktowany w mojej rodzinie bardziej serio i tak samo ja czuję się w jego rodzinie. Teraz dla rodziców Marka stałem się „synem”, a moi rodzice dla Marka „mamą” i „tatą”. I jeszcze to wspólne nazwisko – ono jest symbolem nierozerwalnej więzi. To naprawdę wzmacnia związek.
Marek: To zabawne, że nagle po tym wszystkim pojawiła się u nas taka klasyczna problematyka rodzinna. Bo do naszego życia weszła nomenklatura typu: „teściowa”, „szwagier”, „zięć”, wraz ze wszystkimi typowymi plusami i minusami tych relacji. Ale tylko takie problemy, to chyba najlepsza oznaka normalności jaka zadomowiła się w naszym życiu.  Dlatego warto było to zrobić – i to tak uroczyście – mimo całej niedoskonałości przyjętej przez nas zawiłej konstrukcji prawnej.

Joanna: Co lubicie robić w wolnym czasie? Ulubiony sposób na relaksowanie się to? Podróżowanie? Gotowanie? Czytanie książek? Chodzenie do kina?
Marek: Spoiwem naszego związku jest wspólna niespożyta energia wymyślania wciąż nowych pomysłów na życie. Stałe jest tylko zamiłowanie do architektury. Od początku też razem prowadzimy szkołę rysunku. Mamy to szczęście, że nasza wspólna praca jest naszą pasją i razem konsekwentnie się w niej realizujemy. Ponadto interesujemy się sztuką – ja bardziej dawną, Jędrzej – współczesną. Od początku spajały nas wspólne podróże. Zresztą, w pierwszą podróż udaliśmy się właśnie do Krakowa i już wtedy poczuliśmy, że kiedyś to będzie nasze miejsce na ziemi (pochodzimy z Pomorza Zachodniego). Teraz z racji zawodu – jako architekci często jeździmy po całej Polsce. Wszędzie tam, gdzie realizujemy swoje projekty domów i rezydencji. Dzięki temu możemy łączyć przyjemność podróżowania z pożytecznością pracy architektonicznej. Natomiast chandry i rozmaite napięcia najlepiej rozładowujemy realizując nasze wspólne hobby remontowo-budowlane. Od trzech lat dłubiemy przy naszym mieszkaniu w starej krakowskiej kamienicy. Ja nauczyłem się rzeźbić sztukaterie, odnawiać stare meble, parkiety, piece, kominki. Jędrzej natomiast zrobił wszystkie instalacje, wyburzenia, nowe konstrukcje. Razem nauczyliśmy się układać płytki, odnawiać stolarkę itp. Jędrzej zaraził mnie też upodobaniem do samochodów i przyrody. Odkąd mieszkamy w Krakowie zaczęliśmy robić sobie weekendowe samochodowo-piesze wyprawy w góry. Takie niewygodne nocowanie w aucie, gdzieś dziko zaparkowanym nad górskim potokiem, daje nam niesamowite poczucie wolności…
Jędrzej: Marek jest mistrzem kuchni, ale muszę przyznać, że sam świetnie się odnalazłem w tej jego pasji. Szczególnie lubię razem z nim organizować kulinarne przyjęcia dla naszych znajomych, o których podobno już chodzą legendy! Obaj jesteśmy też bardzo towarzyskimi typami – lubimy się bawić, chodzić na imprezy i je organizować. Pod tym względem nasz dom jest bardzo otwarty. Uwielbiamy muzykę klasyczną – zwłaszcza Bacha i Mozarta. Ostatnio odkryliśmy, że wielką radość sprawia nam chodzenie do opery – mimo, że kiedyś wydawała nam się reliktem zamierzchłych czasów (śmiech). Ponadto Marek zajmuje się malarstwem olejnym, a ja grafiką komputerową. W Krakowie jest też wciąż kilka  kameralnych kin. Najbliżej mamy do starego kina w Pałacu Pod Baranami przy Rynku Głównym. Lubimy je tym bardziej, że w swoim repertuarze bez skrępowania pokazuje filmy poruszające problematykę osób LGTB.

Joanna: Jakie są Wasze marzenia? Zarówno na płaszczyźnie zawodowej jak i prywatnej?
Jędrzej: Takie, żeby ktoś w końcu spłacił za nas kredyt mieszkaniowy! (śmiech) A tak poważnie? Marzy nam się domek, w którymś z ciepłych krajów. Może we Włoszech, albo w Hiszpanii. To mogłaby być nawet mała „norka” w jakiejś malowniczej toskańskiej wiosce z winnicami dookoła. A może gdzieś blisko skalistego wybrzeża ciepłego lazurowego Oceanu… Oczywiście i tak Kraków zawsze będzie najważniejszym miejscem – chodzi raczej o taką odskocznię na czas naszej polskiej szarugi. Marek dodatkowo zaraził mnie swoim marzeniem podniesienia z ruiny jakiegoś starego pałacu i otoczenia go wspaniałym ogrodem – oczywiście na dzień dzisiejszy to dla nas utopia, ale życie uczy, że nie można rezygnować z pragnień. Nawet wtedy, gdy wydają się utopijne. Poza materialnymi rzeczami to bardzo ważne jest to, abyśmy spełnili się twórczo. W naszym zawodzie nie liczy się tylko przeliczanie pracy na pieniądze. Zawód architekta to jest pomysł na życie. To artystyczna praca polegająca na uszczęśliwianiu ludzi. Marzę o tym, żebyśmy kiedyś popatrzyli wstecz i stwierdzili, że udało nam się pozostawić po sobie coś dobrego dla potomnych. Artyści w ten sposób zapewniają sobie nieśmiertelność. To ważne marzenie.
Marek: To prawda, że motyw pałacu, co jakiś czas odżywa. Zwłaszcza podczas zwiedzania zrujnowanych polskich i poniemieckich majątków. Wyobrażam sobie odbudowywanie i cyzelowanie historycznych elementów takiego pałacu własnymi rękoma. Mamy już do tego umiejętności. Ach…! Schodząc jednak na ziemię to pałac mógłby być po prostu niezłym biznesem – można byłoby organizować w nim piękne bale weselne. Głównie dla takich par jak my oczywiście! (śmiech) Ale to na razie odległe pomysły. Od jakiegoś czasu zastanawiamy się nad rozwinięciem naszej wspólnej pasji winiarskiej. Znajomi zgodnie zapewniają, że kolejne roczniki naszego domowego wina dorównują tym poważanym gatunkom. To jest dziedzina, która ma w Polsce przyszłość i daje mnóstwo satysfakcji. Obaj marzymy o ciepłych krajach, ale równolegle, czasem snujemy wizję maleńkiego, drewnianego domku położonego gdzieś wysoko pod zaśnieżonymi szczytami małopolskich gór. Surowe warunki: jak nie przyniesiesz z lasu opału do kominka to się nie ogrzejesz, gotowanie na kuchni opalanej drewnem, na której grzeje się wielki kocioł z wodą do mycia – dla nas mieszczuchów - rewelacja! Zimą śnieg po kolana, latem spanie na polu przy ognisku.. Ale to są tylko marzenia materialne. Ważne, ale to nie one decydują o sensie życia. Tak naprawdę, naprawdę, to najbardziej skrycie i szczerze marzę o tym, żeby kiedyś w naszym życiu pojawił się ktoś, kto będzie mógł się do woli grzać w cieple naszego domowego ogniska i z kim będziemy mogli podzielić się naszym szczęściem i rodzinnością.

Z Markiem i Jędrzejem Idziak-Sępkowskimi rozmawiała Joanna Sieg

Joanna Sieg
(joanna.sieg@dlalejdis.pl)

Fot. Archiwum prywatne Marka i Jędrzeja Idziak-Sępkowskich

Polecane galerie zdjęć


Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat