„Ludzie cienia” – recenzja

Recenzja książki „Ludzie cienia”.
„Gdzie się ukrywałeś przed przyjściem na świat? W cieniu. Gdzie się ukryjesz po śmierci? W cieniu. Gdzie mieszka twój pan i władca? W cieniu.”

Intrygujący dialog otwierający nową na polskim rynku powieść Grahama Mastertona pt. „Ludzie cienia” – w oryginalne wydaną na początku 2021 roku – nakreśla mroczny problem, przed jakim stają dobrzy bohaterowie książki, a wraz z nimi my, czytelnicy. Dość szybko dowiadujemy się, iż tytułowi ludzie cienia to przedziwna sekta czcząca boga z głową kozła, ukrywająca się w opuszczonych budynkach, niepotrafiąca mówić i porozumiewająca się poprzez warczenie, a także – co najgorsze – porywająca ludzi celem upieczenia ich i zjedzenia. Czasem zjedzenia bez upieczenia. W każdym przypadku poddająca wcześniej porwanych torturom, m.in. przybiciu do ściany i rozpruciu brzucha na żywca.

Jak zapewne zdążyliście zauważyć, nowy horror Mastertona jest intensywnie krwawy. Poza wnętrznościami wylatującymi z rozpłatanych brzuchów otrzymujemy mózgi wylewające się na podłogę, młoty miażdżące czaszki i opisy konsumpcji elementów ciała, w tym niezwykle ciekawych, np. gałek ocznych. Mniam! Ponadto w powieści mojego mistrza horrorów występują obowiązkowe, znamienne dla niego wątki erotyczne. Nie jest ich dużo, ale stanowią przypomnienie, że mamy do czynienia właśnie z Mastertonem, który poza pisaniem horrorów zajmuje się tworzeniem poradników erotycznych. (Mam nadzieję, że praktyka przemycania elementów innych gatunków nie działa w dwie strony i w poradnikach nie pojawiają się krwawe sceny. Chociaż… mogłoby być ciekawie!)

Głównymi dobrymi bohaterami „Ludzi cienia” są detektywi Jerry Pardoe i Dżamila Patel. Jeśli jesteście fanami brytyjskiego pisarza i śledzicie jego powieści, możecie znać tę dwójkę. Sama miałam z nią do czynienia przy okazji lektury „Dzieci zapomnianych przez Boga”. Horror ów stanowi drugą część książek z cyklu o wspomnianych detektywach. Pierwsza część zatytułowana jest „Wirus”, jednak jej nie miałam okazji czytać. Oczywiście jeśli nie mieliście do czynienia z poprzednimi powieściami, nic nie szkodzi. Są powiązane jedynie bohaterami, nie zaś fabułą. Nie trzeba znać treści poprzednich, by rozumieć nowość.

Literaturę Mastertona określam mianem kioskowej. Jestem ogromną fanką jego horrorów, natomiast czuję w nich schematyczność i jakość – no właśnie – rodem z powieści z kiosku. Niektóre utwory są boleśnie niskojakościowe, np. „Anioł Jessiki”. Natomiast „Ludzie cienia” bardzo mi się podobają. Autor w przyjemny sposób dawkuje wiedzę o sekcie kanibali i powoli ujawnia, skąd bierze się ich specyfika, dlaczego zachowują się w taki, a nie inny sposób. Dodatkowo niemal do końca nie wiadomo, czy bóg z głową kozła istnieje, czy warczący ludzie zostali przez kogoś zaczarowani bądź po prostu zmanipulowani (skądinąd przez ciekawą personę: grubą, brudną, śmierdzącą, bezdomną kobietę z dwoma kapeluszami). Ciekawe też jest pochodzenie „niebo rosy”. Trochę dziwne, niemniej kreatywne.

„Ludzie cienia” zdecydowanie trafiają na półkę domowego regału z książkami. Nowy horror Mastertona doskonale wpisuje się w mroczne guilty pleasures. Oby więcej takich powieści!

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Graham Masterton, „Ludzie cienia”, Rebis, Poznań, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat