Magda Gessler i groza bemarów

Kuchenne Rewolucje Magdy Gessler w restauracji "Przystanek Wrocek" we Wrocławiu.
Lubicie mleczne bary i knajpy z żarełkiem na wagę? Jeśli tak, lepiej nie oglądajcie dziewiątego odcinka Kuchennych Rewolucji i oszczędźcie sobie nerwów.

Najnowszy odcinek Kuchennych Rewolucji dowiódł, że nie tylko poważne restauracje miewają problemy, bo i jadłodajniom typu „podejdź do bemaru, nałóż sobie sam i zapłać” może powinąć się noga. Szczególnie takim, które zlokalizowane są w paskudnym miejscu pięknego Wrocławia, przez lata mają się jak pączek w maśle w cieniu korporacji, której pracownikom dostarczają obiady, ale potem firma się przenosi, pyk, pufff i nie ma. Nie ma ludzi, nie ma zamówień, nie ma kasiory. Jest tylko jedno: stojące od rana i trzymające skiśnięte jedzenie Bemary Grozy.

Dziewiąta rewolucja Magdy Gessler odbyła się więc we Wrocławiu, co już ustaliliśmy w poprzednim akapicie. Potrzebującą knajpką, barem mlecznym czy czymś tam innym, był „Bar na Szybkiej”, zlokalizowany... na Szybkiej. Czyli w okolicy Politechniki Wrocławskiej, co – dziwnym trafem – zostało zignorowane przez właścicieli.

A właścicielami od ponad trzech lat byli Małgorzata i Adam. Gotowali po domowemu, smacznie i zdrowo. Przynajmniej tak im się wydawało. Każdego ranka ładowali dania do bemarów, w których według Magdy Gessler powinny stać maksymalnie godzinę, w praktyce zaś zalegały godziny cztery. Realnie wydawanych posiłków było około trzydziestu dziennie, licząc po dychę za każdy... no, nie za dobrze.

Gessler oględziny rozpoczęła od narzekania. Że „śmierdzi jakby był tu skład śledzi”, że żarełko skisło, że smakuje „jak gówno, bo bez przypraw”, że brzydki wystrój. W zasadzie krócej byłoby napisać, co okazało się w porządku: nic. Myślę, że trochę w tym przesady, bo lokale bemarowe żyją i mają się dobrze, a przeciętna polska gęba nie potrzebuje pieczonego pawia w sosie ze skrzydeł złotej krewetki. O ile dobrze pamiętam, parę lat temu w „Barze na Szybkiej” byłam i nie wyszłam stamtąd niezadowolona. Ale fakt, daleko mi do Gessler.

Nowa grupa docelowa baru była oczywista: studenci. Gessler stwierdziła, że knajpka ma być „zdrowa, modna, fajna i dla młodzieży”. Nadała jej przyjemnie brzmiącą nazwę „Przystanek Wrocław”, tylko nowe wnętrze trochę mi nie pasowało. Za ciemnie, zbyt przygnębiające, zdecydowanie nie dla hipsterskiej młodzieży. W menu zawitały zdrowe hamby, sałatki oraz jedna zupa dziennie, podawana w uroczym słoiku.

Po powrocie prowadząca zastała „ubogi i lekko skapcaniały bufet”, ale reszta ją uwiodła. Rewolucja dostała okejkę i możecie zawitać w niej bez obaw o żywot.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Fot. TVN




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat