„Mała Księżniczka” Karolina Lewestam – recenzja

Recenzja książki „Mała Księżniczka”.
Polemika z kultową książką „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Czy „Mała Księżniczka” to wartościowa historia dla najmłodszych feministek?

Zanim „Mała Księżniczka” dostała się w moje ręce, wiedziałam o niej sporo. A raczej wiedziałam o założeniach, jakie miała autorka – Karolina Lewestam – i o przyświecających jej celach. Książka dla dzieci powstała jako polemika z „Małym Księciem” Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Miała stanowić odpowiedź na długi okres, w którym literatura pisana była z męskiego punktu widzenia i niby kierowano ją do wszystkich, a jednak bardziej do mężczyzn. W efekcie to chłopcy mieli pod dostatkiem superbohaterów, którym mogli kibicować i z którymi mogli się utożsamiać. Dziewczynki – podobno – odczuwały na tym polu brak.

Sama idea „Małej Księżniczki” bardzo mi się podoba. Dobrze, by dziewczynki zyskały swoje superbohaterki i wzrastały w atmosferze pozytywnego feminizmu, widząc i rozumiejąc swoją siłę oraz wkład, jaki mają w zmianę świata. Ponadto kocham oryginał: „Małego Księcia”. Może i nie ma w nim miejsca dla zbyt wielu kobiet – próżną różę lepiej przemilczeć – niemniej historia jest poruszająca, głęboka i refleksyjna. Nawet przypomniałam ją sobie tuż przed tym, jak zabrałam się za lekturę „Małej Księżniczki”.

I właśnie z uwagi na doświadczanie utworów dzień po dniu odczułam pierwszy zgrzyt. Podczas czytania „Małego Księcia” byłam wzruszona, smutna, przejęta i zaangażowania. Kiedy zaś zgłębiałam nowość Lewestam, przechodziły mnie dreszcze żenady. Zgodnie z górnolotnymi opisami opublikowanymi w internecie miała to być książka „inspirująca i wzruszająca” (resztę zachwytów pozwolę sobie pominąć; zachęcam do samodzielnego zapoznania się z materiałami prasowymi). Nie wiem kogo, ale na pewno nie mnie. Tytułowa bohaterka okazała się niesamowicie irytującym dzieciakiem, a narratorka postacią niewiele lepszą. Z żadną nie mogłam się utożsamić. Fabuła, mimo zmiany detali, okazała się (nieudaną) kalką „Małego Księcia”. Feministyczne momenty zostały wyłożone na kartach w sposób tak oczywisty, że podczas czytania mdlały mi oczy. Tam, gdzie „Mały Książę” częstuje refleksyjną metaforą, „Mała Księżniczka” wali po łbie żenującym wyjaśnieniem. Jeszcze gorsze okazało się zastosowanie słynnych cytatów z oryginału Saint-Exupery’ego. Pojawiają się w nietrafionych momentach, byle tylko wrzucić jak najwięcej – odhaczone, jedziemy dalej!

Czarę goryczy przelały momenty karygodnie zmieniające przesłanie „Małego Księcia”, takie jak wątek baranka/jednorożca w pudełku, a tym bardziej zakończenie. Nie miałabym większego problemu, gdyby historia „Małej Księżniczki” nie nawiązywała do dzieła, które uwielbiam. Gdyby była inną, odrębną bajką. Nadal nie sprawiłaby mi radości, bo nie polubiłam bohaterek, ale przynajmniej nie uznałabym jej za twór oburzający. W tej chwili oceniam ją negatywnie i nie polecam nikomu. Jeżeli szukacie wartościowej historii dla dziecka – albo siebie – sięgnijcie po ponadczasowy oryginał. Płeć czytelnika nie ma znaczenia.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Karolina Lewestam, „Mała Księżniczka”, W.A.B., Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat