„Miasteczko kłamców” – recenzja

Recenzja książki „Miasteczko kłamców”.
Podobno człowiek nigdy nie przestanie myśleć o tym, o czym nie mówi na głos, nawet jeśli po drodze może się wydawać, że uda mu się okłamać samego siebie.

Dekadę temu Nicolette Farrell pożegnała rodzinną miejscowość, zostawiając za sobą: szaleństwa młodości, zbyt często zaglądającego do kieliszka ojca Patricka, odpowiedzialnego starszego brata Daniela, wielką licealną miłość Tylera i niewyjaśnioną sprawę zaginięcia niepokornej przyjaciółki Corinne. Dziś ma poukładane życie, pracuje jako pedagog szkolny i jest narzeczoną prawnika z bogatej filadelfijskiej familii. Zdawkowy list cierpiącego na demencję taty „Muszę z tobą porozmawiać. Ta dziewczyna. Widziałem tę dziewczynę” uruchamia ciąg wydarzeń, który wywróci wszystko do góry nogami, odsłaniając dawno zakopane szkielety z szaf mieszkańców Cooley Ridge. Na domiar złego wkrótce znika sąsiadka Farrellów - Annaleise, a Nicolette zaczyna nabierać przekonania, że sprawa musi być w jakiś sposób powiązana z nierozwiązanym śledztwem sprzed lat.

Traumy z dzieciństwa, powroty i mieściny pełne sekretów to jedne z bardziej popularnych, żeby nie powiedzieć oklepanych, motywów w powieściach kryminalnych. Zdając sobie z tego sprawę, debiutująca pisarka Megan Miranda postanowiła uatrakcyjnić swą opowieść, bawiąc się chronologią. Tuż po przyjeździe Nico otrzymujemy futurospekcję przenoszącą nas w czasie o dwa tygodnie by następnie cofać się o kolejne 24 godziny stopniowo przybliżające nas do poznania prawdy. Z początku zabieg ten może trochę rozpraszać i wprowadzać niepotrzebny chaos, co jest szczególnie uciążliwe, gdy panna Farrell snuje wspomnienia na temat swych nastoletnich wybryków i romantycznych dramatów typu „każdy z każdym”. Ostatecznie, po przeczytaniu całości, sądzę, że jest to element dający nam bardzo dobry wgląd w sposób myślenia głównej bohaterki próbującej zarówno odtworzyć wydarzenia przeszłych dni, jak i na nowo poskładać elementy układanki pozornie idealnego życia opartego na kłamstwach. Co więcej, wysunięta przez wielbiciela filozofii Patricka teoria płynności czasu zdaje się sugerować, że podobieństwo linii fabularnej do przewijającej się w książce (i na jej okładkach) kolejki górskiej jest tutaj więcej niż zamierzone. Sama autorka podświadomie zaprasza czytelnika do ponownego przeczytania powieści, tym razem zaczynając od końca.

Paradoksalnie, największa zaleta „Miasteczka kłamców” może dla niektórych okazać się jej największym minusem. Ciągłe sięganie w bliższą lub dalszą przeszłość jednych może zafascynować, innych dość szybko zmęczyć i znużyć, dając poczucie przerostu formy nad treścią. Dzięki utrzymaniu dobrego tempa i dość satysfakcjonującemu zakończeniu mi bliżej jest do tej pierwszej grupy.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Megan Miranda, „Miasteczko kłamców”, Kraków, Wydawnictwo Znak, 2017 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat