„Misjonarka” – recenzja

Recenzja książki „Misjonarka”.
Historia zbyt naiwna i zbyt naciągana, aby mogła być prawdziwa.

Z twórczością Nurowskiej w moim życiu jest jak z ogromem sukienek w mojej szafie. Raz na ruski rok je założę, a potem chowam na wiele miesięcy, by następnie odkryć z niekłamanym zdziwieniem: „Serio? Ja to kiedykolwiek miałam na sobie?”.

Powieść opowiada o dwóch kobietach, pochodzących z majętnych, niemieckich rodzin. Pierwsza z nich – Eliza – to wyniosła kobieta mieszkająca w domu opieki. Druga – Marianna – umiera na AIDS w Afryce, której poświęciła całe swoje życie. Dzieli je wszystko, łączą zaś wspomnienia z czasów wojny. Kiedy Eliza otrzymuje od Marianny wiadomość z propozycją spotkania, postanawia w podróż na Czarny Ląd wysłać swojego sekretarza – Vaclava Pawełkę.  Co z tego wyniknie? Wielkie nic.

Miałam nadzieję, że z „Misjonarką” uporam się szybko, przyjemnie i bezboleśnie, a następnie zakopię ją niczym nieszczęsne sukienki, na kilka lat, gdzieś głęboko. Niestety. Czytanie kolejnych stron okazało się dla mnie paradą absurdów i niedorzeczności. Miałam wrażenie, że czytam bajkę dla naiwniaków.

Po pierwsze - zastanawiałam się jak to możliwe, że Marianna von Saarow po kilku dniach głodówki karmiła dziecko swojej bratowej, choć nigdy nie była w ciąży? Po drugie - jak to możliwe, że Eliza w dniu swojego ślubu oznajmiła mężowi, że go nie kocha i poszła się gzić z jego bratem (który zresztą nie miał nic przeciwko temu)? I wreszcie, po trzecie, jak to możliwe, że Vaclava Pawełkę, który przechodził  obok afrykańskiego domu, tak porwała chuć, że z miejsca zgwałcił stojącą obok niego Murzynkę? Zdaję sobie sprawę, że od lowelasów i amantów (z zawołaniem: „Jestem chuć, Robin chuć, co chcesz czuć?”), roi się na świecie, ale żeby aż tak? Po prostu tak iść, myśleć o biedzie w Afryce i nagle ni stąd, ni zowąd zaliczyć dziewczynę o „zatrważająco cienkiej talii”? Jak dla mnie to jakiś nonsens.

Kiedyś, w jednym z czasopism, przeczytałam ubolewania Nurowskiej nad tym, że w Niemczech jest bardziej rozpoznawalna niż w Polsce. Nie ma  w tym nic dziwnego. Wszakże w tej powieści (wydanej przed laty pod tytułem „Niemiecki taniec”) autorka stara się pokazać życie Niemców na Pomorzu oraz ich trudne relacje z Polakami. Opisuje proces przesiedleń Niemców, który został również potraktowany bardzo powierzchownie. Autorka poświęca wiele uwagi Niemkom, które zostały skrzywdzone przez Polaków, zapominając najwyraźniej, że dramat naszych rodaków podczas hitlerowskiej okupacji był nieporównywalnie większy.

Osobiście nie polecam tej książki. Uważam, że powieść jest zinfantylizowana, nieciekawa i przekłamana.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Maria Nurowska, „Misjonarka”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa, 2017 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat