„Moja dzika Syberia” – recenzja

Recenzja książki „Moja dzika Syberia”.
Przejażdżka Koleją Transsyberyjską podróżą w głąb siebie czy ocean truizmów?

Pokonanie trasy liczącej ponad 9 tysięcy kilometrów i przecinającej 8 stref czasowych jednym wyda się torturą, innym - niezapomnianym przeżyciem. Przed przystąpieniem do lektury mi bliżej było do tej drugiej grupy. Raczej nie ma dla miłośniczki zimy lepszej wizji spędzenia wieczoru niż zgłębianie historii, dla której tłem są zasypane śniegiem, zapierające dech w piersi krajobrazy. Już sama okładka dodatkowo nakręcała ciekawość odnośnie książki Karoliny Kozioł. Czy pisarce udało się sprostać moim oczekiwaniom?

Krótko mówiąc, nie. Już pierwsze strony zasiały w mojej głowie wątpliwości, jeśli chodzi o styl. Chyba każdy wywróci oczami na myśl o szesnastolatce uciekającej autostopem „przed problemami”, czy dwudziestokilkulatce przytłoczonej monotonią pracy w brytyjskiej telewizji zaraz po studiach. Wewnętrzne przemyślenia pełne motywacyjnych tekstów i trywializmów, dziwne potknięcia językowe („host”, „Lista Bucketa”, „dogóry”?), powtarzanie tego samego innymi słowami („Z Lizą rozumiemy się bez słów. Czasami nie musimy rozmawiać, by wiedzieć, co leży tej drugiej na sercu”) to zdecydowanie najtrudniejsza do przebrnięcia część „Mojej dzikiej Syberii”, a przecież mówimy tu o głównej postaci, autorce i narratorce w jednym, a więc teoretycznie osobie, która powinna być największym magnesem całości. Ciężko jest kupić słowa kogoś, kto z jednej strony bez zawahania idzie odprawiać dziwaczne rytuały z szamanem; udaje, że umie jeździć na nartach, by mieć szansę zrobić to po raz pierwszy; zagaduje zupełnie obcych ludzi w cuchnącym pociągu, a jednocześnie wydaje się tak nieogarnięty i infantylny.

Nieco lepiej jest z jej rozmówcami (szczególnie syryjskim bezdomnym Abbasem, któremu szczerze i gorąco życzę wydania swojej książki), jednak w dialogach również nie da się pozbyć wrażenia sztuczności (cytat z rozmowy z czternastolatkiem(!) „Widzisz, każdy z nas jest Kolumbem własnej duszy i nosi ze sobą kontynent nieodkrytych możliwości”), skoro te wszystkie przypadkowo spotkane osoby zdają się sypać mądrościami z rękawa i to zaledwie kilka minut od poznania. Następnie wybrany cytat jest parafrazowany przez autorkę, następuje nowy rozdział, nowa osoba i nowa złota myśl. Po reportażu z podróży spodziewamy się żywego języka, autentyczności i odkryć, nie banałów serwowanych z delikatnością obucha uzupełnianych przez encyklopedyczne wstawki. Śmieszył mnie moment, w którym Karolina Kozioł wylicza rosyjskie przesądy, w większości istniejące również w Polsce, ale najwyraźniej bycie „obywatelem świata” zobowiązuje do nieznajomości rodzimej kultury.

Ogromny zawód sprawił mi fakt, iż fotografie które znajdziemy wewnątrz, nie tylko nie są kolorowe, ale również marnej jakości. Jaki jest sens wstawiać czarno-białe zdjęcie irkuckiego nieba, które, zgodnie ze słowami przewodnika, powinno być zawsze „czerwone, różowe i ogniste”? Zamiast cieszyć oko czytelnika, ilustracje mają chyba pełnić funkcję zapychacza tej i tak krótkiej, bo zaledwie stustronicowej pozycji.

Podsumowując, „Moja dzika Syberia” okazała się ogromną pomyłką, zarówno, jeśli chodzi o treść, jak i formę. Być może podróże rzeczywiście są „uzależnieniem, narkotykiem, miłością, szczęściem, walką ze sobą, strachem” Karoliny Kozioł, jednak nie udało się jej tych uczuć przelać na papier.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Karolina Kozioł, „Moja dzika Syberia”, Konin, Wydawnictwo Psychoskok, 2019 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat