„Mulan” - recenzja

Recenzja filmu „Mulan”.
Legenda nigdy nie umiera. Czy jednak może się czasem zestarzeć? A może to my na pewne opowieści robimy się za starzy?

Gdy tylko usłyszałam, że powstaje aktorska wersja „Mulan”, jednej z moich ulubionych bajek Disneya z dzieciństwa, nie mogłam się doczekać premiery. Oglądając zdjęcia i zwiastuny nabierałam przekonania, że to będzie „coś”. Z tyłu głowy kłębiły mi się jednak pewne obawy, że może zbytnio nastawiam się na… sama nie wiem co. Chciałam jednak wierzyć, że dojrzalsza wersja tej pięknej historii przynajmniej nie okaże się klapą.

Reżyserka Niki Caro zaproponowała nowe spojrzenie na fabułę znanej „Mulan” Disneya z 1998 roku, czyniąc ją nieco dojrzalszą i poważniejszą. Nie odcięła się od pierwowzoru, jednak pozbyła się sporej części wątków i motywów. Tym, co się nie zmieniło, jest oczywiście główna linia fabuły: kobieta o imieniu Hua Mulan przebrana za mężczyznę zaciąga się do cesarskiej armii, aby zwolnić z tego przymusu swego schorowanego ojca.

W kwestii samej historii od początku widać, że twórcy skupili się na żywym zaprezentowaniu głównej bohaterki, jej charakteru. To postać bardzo wyrazista, dająca się lubić od pierwszych scen dzięki naprawdę dobrej grze aktorskiej Yifei Liu. Ogólnie muszę pochwalić dobór obsady. Podobnie jest z pięknymi panoramami i otoczeniem. Zawarto w nich mnóstwo detali, a sceny bitew dopracowano bez wątpienia. Magia kolorów oraz zmienność miejsc akcji sprawiają, że jest trudno oderwać wzrok. Dynamizm i malarskość obrazu to ogromny plus produkcji. Podobnie jest z oprawą dźwiękową, choć ta już była po prostu dobra.

Niestety, mam problem z plusami w pozostałych kwestiach. Otóż fabuła wydawała mi się chwilami rozmyta. Sporo wątków jedynie liźnięto, by następnie je porzucić niezależnie od tego, jak ciekawie można by je rozwinąć. Dialogi… były, bo były – wydawały się dość oklepane i przewidywalne. Mnie bardzo brakowało bardziej bajkowych elementów jak genialnego i prześmiewczego smoka Mushu. Pojawił się za to feniks i czarownica, wątki z nią związane i… niezbyt pasujące do tego, o czym, wydawać by się mogło, jest „Mulan” z 2020 roku.

Moim największym zarzutem jest to, że tak naprawdę trudno powiedzieć, o czym głównie jest ten tytuł. Jaka wartość jest przewodnia. Mulan zmaga się z wieloma problemami, ale tak naprawdę… po prostu stawia im czoła i wszystko idzie jej „bajkowo” i łatwo. Brakowało mi uwypuklenia pewnych emocji, zarysowania postaw przez jakąś konkretną „fabularną ramkę”. „Mulan” z 2020 roku to film niewątpliwie ładny, niegłupi, ale po obejrzeniu go zostałam z poczuciem, że „coś takiego już było”. Nie wpisał się w pamięć ani w serce niczym konkretnym.

Mogłabym powiedzieć, że to przeciętniak, gdyby nie to, że po cudownej animacji „Disneya” liczyłam na o wiele, wiele więcej. Na poruszające dialogi, wątki przyprawiające o wypieki na twarzy czy wyciskające łzy wzruszenia. Niestety, „Mulan” Caro przez kontrast wyszła trochę… słabo. Wydaje mi się, że gdy nie da się przebić oryginału, nie ma sensu porywać się na to.

Kinga Żukowska
(kinga.zukowska@dlalejdis.pl)

Niki Caro, „Mulan”, Walt Disney Studios Motion Pictures, 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat