„Nie wierzcie jej” to pierwsza wydana w Polsce książka Jane Heafield, jednak nie jest to jej literacki debiut w rodzimej Wielkiej Brytanii. Był nim „Dead Cold” z 2020 roku otwierający cykl pt. „Yorkshire Murders Thrillers”. W przyszłym tygodniu ukaże się jego trzecia już część „Cold Heart” i będzie to piąta pozycja w jej karierze, a w planach jest już kontynuacja. Dodając do tego fakt, iż Heafield równocześnie pracuje w charakterze naukowca w szpitalu, można bez cienia przesady stwierdzić, że pisarka zdecydowanie nie marnuje czasu. Jak więc wypadło moje pierwsze spotkanie z jej twórczością?
W książce mamy dwie główne bohaterki i narratorki w jednym. Jedna to Lucy Packham, czterdziestokilkuletnia internetowa „nauczycielka” niemieckiego i żona Toma, właściciela agencji nieruchomości. Druga to Mary Packham, siostra Toma opiekująca się ich podupadającym na zdrowiu ojcem i jest zarazem jedna z najbardziej irytujących fikcyjnych postaci, z jakimi miałam kiedykolwiek nieprzyjemność się spotkać. Gdyby Jane Heafield i Ruth Ware kiedykolwiek wpadłyby na szatański pomysł połączenia sił i stworzenia powieści, w której pierwsze skrzypce grałaby Mary i Nina z „W ciemnym, mrocznym lesie”, skumulowany w nich jad dosłownie wylewałby się ze stron, ale wróćmy do fabuły „Nie wierzcie jej”.
W pewien weekend Tom i Lucy wyjeżdżają do położonej w lesie chatki (kolejne deja vu z poprzednich lektur, przynajmniej tym razem nie jest szklana). Kiedy wieczorem Mary wraz z dwoma kolegami puka do jej drzwi, szukając Toma, który był z nimi umówiony na zjazd/zlot/jakkolwiek nazywa się impreza z Monster Truckami, mężczyzny nie ma. Rzekomo w trakcie spaceru doszło do sprzeczki i Tom miał iść do pubu, podczas gdy Lucy miała wrócić z powrotem. Od tej pory mamy do czynienia z dwiema wersjami wydarzeń. Lucy twierdzi, że Tom zaginął, a Mary, że Lucy go zabiła.
Kto ma rację? Wydawca z miejsca zdradza nam na okładce, że „żadna z kobiet nie mówi prawdy”, tak więc od początku wiemy, że powinniśmy się mieć na baczności i nie ufać nikomu. Problem w tym, że autorka nie przyłożyła się do tego, abyśmy nawiązali z którąkolwiek nic sympatii, czy chociaż zrozumienia, za to bardzo chce, żebyśmy byli przy każdej nawet niewiele wnoszącej scenie opisywanej z obu perspektyw. Z czasem jest to po prosu zbyć wycieńczające, tym bardziej, że ich powtarzalne kłótnie wypadają naprawdę infantylnie i żenująco (wystarczy przytoczyć jedno słowo: Lucyferka). Działały mi na nerwy na tyle, że ostatecznie postanowiłam dokończyć książkę w przyspieszonym tempie, zwracając uwagę wyłącznie na wnoszące cokolwiek dialogi i nie było ich za wiele. Napięcie w zasadzie nie istnieje, finał zamiast szoku i niedowierzania zasługuje co najwyżej na „aha”.
Podsumowując, w ogóle nie przekonała mnie ta historia i możnaby ironicznie stwierdzić, że tytuł był przytykiem w stronę samej autorki. Postaci nie da się lubić, a rozwój akcji jest zbyt przytłumiony serią dziecinnych docinków, aby w ogóle nazwać ją powieścią z dreszczykiem.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Jane Heafield, „Nie wierzcie jej”, Wydawnictwo MUZA, Warszawa, 2022r.