Nie żyje Lucinda Riley, autorka m.in. Sagi o Siedmiu Siostrach

Nie żyje Lucinda Riley, autorka Sagi o Siedmiu Siostrach i wielu innych powieści.
„Podróżując przez życie w bólu i radości, wyciągnęłam z niego najważniejszą lekcję: Chwila to wszystko, co mamy”.

Przedwczoraj na Instagramie oraz na Facebooku Lucindy Riley pojawiła się informacja o jej śmierci napisana przez rodzinę autorki. W oświadczeniu można przeczytać, że Lucinda odeszła w spokoju, otoczona rodziną; że autorka od ponad czterech lat walczyła z nowotworem, ale mimo to zdążyła napisać w tym czasie pięć powieści oraz że do końca zachowała ogromną radość życia.

Dla mnie, zwykłej czytelniczki, informacja o śmierci autorki była ogromnym ciosem. Śledziłam jej konto na Instagramie, oglądałam wywiad, którego udzieliła swojemu synowi i byłam podekscytowana jej najnowszą powieścią „Zaginiona siostra”, która wieńczyła cały rewelacyjny cykl. Nie mogłam (i nadal nie mogę) doczekać się lektury i przede wszystkim – kolejnych powieści spod pióra Lucindy, które jak się okazało…już nigdy nie wyjdą. Nie mogłam uwierzyć w tę wiadomość i nie miałam pojęcia, że autorka zmaga się z tak ciężką chorobą. Jak to nie żyje? Przecież miała jeszcze tyle napisać? A książka o samym Pa Salcie? A zdobycie autografu Lucindy na wszystkich moich powieściach? Ale jak to?

Gdy na Instagramie wydawnictwa Albatros przeczytałam tę smutną nowinę, zaczęłam płakać. Naprawdę. Jakbym straciła kogoś bliskiego albo członka swojej rodziny. Zawsze gdy oglądałam zdjęcia Lucindy lub wywiady z nią miałam wrażenie, że z autorki płynie rzeka dobroci i uprzejmości; zawsze się uśmiechała; zwracała się do czytelników z ogromnym szacunkiem. I rzeczywiście, z tego co można wywnioskować z komentarzy, autorka była niezwykle życzliwą, uprzejmą osobą, która gdziekolwiek się pojawiała, zmieniała wszystko wokół siebie. Zmieniała ludzi swoimi książkami. Do dziś pamiętam swoją pierwszą przygodę z autorką; emocje które towarzyszyły mi, gdy czytałam „Siostrę Burzy” i gdy odkryłam jak niesamowitą pisarką jest Lucinda Riley. Pamiętam, że zaczęłam w błyskawicznym tempie nadrabiać zaległości i wyczekiwać na kolejne powieści autorki. Do dziś pamiętam jak którejś grudniowej nocy w zaawansowanej ciąży, ze łzami w oczach i zapasem chusteczek pochłaniałam „Drzewo Anioła”; jak wyczekiwałam chwili aż dzieci zasną, aby przeczytać choć króciutki rozdzialik „Dziewczyny z Neapolu”.

Nie znałam Lucindy, jednak musiała być dobrym człowiekiem – to po prostu bije z jej książek. Ona każdemu, nawet najgorszemu łajdakowi (takiemu jak okropny kobieciarz Roberto Rossini), dawała drugą szansę i pozwalała na rehabilitację; w swoich powieściach stawiała na miłość, na rodzinę – to ona zawsze była na pierwszym planie; była siłą napędową bohaterów. Jej powieści pozwalały bohaterom rozwijać się i wzrastać; miłość – wielka i głęboka choć często trudna – nigdy nie była wulgarna czy wyuzdana, ale właśnie taka jak powinna być. Historie wychodzące spod pióra autorki niosły nadzieję i radość oraz przywracały wiarę w ludzi. Zawsze po przeczytaniu jej powieści zostawałam z wieloma myślami w głowie. Zawsze wyciągałam z nich coś dla siebie. I zawsze zostawała we mnie jakaś część autorki.

Z wielkim żalem w sercu przyszło pożegnać światu tak wspaniałą autorkę, jednak jej duch będzie żył wiecznie – w tych wszystkich ludziach, którzy choć raz sięgną po którąś z jej powieści. „Celem nie jest żyć wiecznie, celem jest stworzyć coś, co będzie żyło” i autorce się to udało.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat