Mimo iż kryminały generalnie kojarzą się z okresem jesienno-zimowym, kiedy to możemy zanurzać się w mrocznym świecie przy akompaniamencie wiatru, deszczu i śniegu, również w drugiej połowie roku wydawcy dbają o to, aby fani gatunku nie uschnęli z czytelniczej tęsknoty. Jedną z prawie letnich nowości jest „Noc, w której zniknęła” Lisy Jewell. Autorka ma na koncie kilkanaście powieści, ale w moim przypadku jest to pierwsze spotkanie z jej twórczością.
Akcja „Nocy…” osadzona jest na angielskiej prowincji, na którą rodowita mieszkanka Londynu/pisarka kryminałów imieniem Sophie trafia, ponieważ jej partner Shaun zostaje dyrektorem szkoły z internatem. Krótko po przeprowadzce kobieta odkrywa przybity do płotu napis „Kop tutaj” i, nie zastanawiając się zbyt długo, tak właśnie robi. To, co znajduje pod znakiem i jej zawodowa ciekawość sprawiają, że angażuje się w sprawę zagadkowego zniknięcia dziewiętnastoletnich rodziców Tallulah i Zacha, którzy w poprzednie wakacje nie wrócili z randki. Ich ostatnim znanym miejscem pobytu był budynek o wiele mówiącej nazwie Mroczny Dom należący wówczas do bogatej rodziny Jacquesów.
Książkę uatrakcyjniają trzy przeplatające się perspektywy czasowe: rok 2016, 2017, w których dochodzi do zaginięcia i 2018. Mamy trzy główne bohaterki: Sophie, Tallulah i jej mamę Kim, ale nie powiedziałabym, że są traktowane w taki sam sposób. Sophie robi w zasadzie za narzędzie popychające fabułę do przodu. Jej rys charakterologiczny można by streścić jako kobietę, która za szybko rzuciła się na głęboką wodę w nowym związku, dzięki czemu autorka raczy nas taką perłą mądrości jak „Kochaniem nazywa się żonę, do której straciło się już szczery entuzjazm”.
Tallulah z kolei jest młodą dziewczyną, która musiała szybciej dorosnąć i ślepo wierzy, że za sprawą nowej znajomości nadgoni stracony czas i tchnie w swoją przesiąkniętą stagnacją egzystencję trochę życia. Czterdziestoletnia Kim wydaje się najlepiej nakreśloną postacią zmagającą się z samotnością i pragnieniem pomocy dzieciom. Jedyny zgrzyt polega na tym, że raczej trudno uwierzyć, że ktoś zatrudniony na pół etatu, aby móc opiekować się wnukiem, był jednocześnie w stanie samodzielnie utrzymać pięcioosobową rodzinę…
Tekst jest przystępny i lektura jest dość płynna, chociaż nie można powiedzieć, że pełna napięcia, czy niespodziewanych zwrotów akcji. Szczytem suspensu jest nie finałowe rozstrzygnięcie, a moment gdzieś w połowie, kiedy zaczynamy się zastanawiać, kto tak naprawdę padł ofiarą, bo, jeśli chodzi o krąg podejrzanych, od początku jest on dość ograniczony. Na mój gust za dużo było tu wątków typu każdy z każdym (można nabrać obaw, że będzie ich jeszcze więcej, bo mamy do czynienia z nimfomanką, a w przeciągu kilkunastu stron padają znaczące uwagi w kierunku trójki bohaterów), ale ostatni rozdział trochę wynagrodził mi te wszystkie erotyczne konfiguracje, dodając do tej głównie obyczajowej całości satysfakcjonujący posmak zemsty.
Podsumowując, „Noc, w której zniknęła” jest historią bardziej smutną niż mrożącą krew w żyłach, chociaż, jak sądzę, osoby, które same padły ofiarą manipulacji i przemocy mogą podejść do tematyki bardziej emocjonalnie. Niektóre rozwiązania fabularne można uznać za naciągane, ale w kategorii letniej rozrywki z pewnością można trafić gorzej.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Lisa Jewell, „Noc, w której zniknęła”, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań, 2022r.