One Direction “Made In The A.M.” – recenzja track by track

Recenzja płyty One Direction “Made In The A.M.”
13. listopada 2015r. na rynku muzycznym pojawił się piąty album jednego z najbardziej popularnych zespołów na świecie.

To ostatnia płyta przed roczną przerwą grupy i zarazem pierwsza bez charakterystycznego głosu Zayna Malika, który w marcu opuścił kolegów z zespołu. Made In The A.M., bo o niej mowa, zadebiutowała w Polsce na pierwszym miejscu listy sprzedaży, na całym świecie sprzedając się w ponad 764,000 egzemplarzy.

One Direction po razy kolejny udowadniają, że nie są gwiazdą jednego przeboju czy jednej płyty. Pięć lat po debiucie są w fantastycznej formie, a ich nowy krążek zachwyca zarówno starych fanów, jak i przyciąga nowych. Made In The A.M., co w tłumaczeniu na język polski oznacza „wyprodukowane w godzinach porannych”, faktycznie powstawała nocami w pokojach hotelowych w czasie wielkiej, światowej trasy, ale nie ujmuje jej to profesjonalizmu i świetnego, znajomego – chociaż nowego – brzmienia. Na płycie znajduje się 13 utworów, kolejne 4 trafiły na wersję deluxe; album promują single: Drag Me Down, Perfect i Infinity. Chociaż płyta różni się od poprzednich, w czasie słuchania nie można mieć wątpliwości, kto ją stworzył – Made In The A.M. to dojrzała produkcja na wysokim poziomie muzycznym, w której swój udział mieli najlepsi tekściarze i producenci: Julian Bunetta, John Ryan i Jamie Scott, którzy współpracowali z zespołem także przy tworzeniu poprzednich albumów.  Członkowie zespołu brali jak zwykle czynny udział w pisaniu tekstów piosenek, więc płyta jest oparta o ich doświadczenia i poniekąd „prywatna”, chociaż z poszczególnymi utworami łatwo utożsamić się także słuchaczom.

Track by track:

  1. Hey Angel – otwiera album gitarowym, lekko hipnotycznym brzmieniem. Nie nadaje się na singiel ani do skakania na koncertach, ale jej klimat świetnie pasuje do długiej jazdy samochodem albo lotu – sprawdziłam! Świetnie brzmi kilka tysięcy kilometrów nad ziemią!
  2. Drag Me Down – swoisty most między rockowym albumem Midnight Memories a muzyczną mieszanką Made In The A.M. Szybko wpada w ucho, ma lekko niegrzeczne brzmienie i jest najlepszym dowodem na to, że ten zespół potrafi robić hity! Piosenkę uzupełnia świetny teledysk, zrobiony z pasującym do klimatu utworu rozmachem.
  3. Perfect – najbliższy starym utworom numer na płycie. To popowy utwór o miłości, który wśród fanów i dziennikarzy wywołał zamieszanie. Czyżby Harry zdecydował się wspomnieć w piosence swój związek z Taylor Swift?! Tego prawdopodobnie się nigdy nie dowiemy…
  4. Infinity – ma to coś, czego brakuje w poprzednim utworze. Z jednej strony to ballada, z drugiej strony – jej ładunek emocjonalny w refrenie wręcz wyrzuca z krzesła. Łamie serce, ale będzie brzmiała idealnie na koncertach, śpiewana przez tłum fanów.
  5. End Of The Day – gwałtowna zmiana klimatu po poprzednich utworach. W tym utworze nie ma miejsca na powolne bujanie się z boku na bok – to piosenka, przy której ma się ochotę krzyczeć, jedna z tych, które brzmią jak „hymn” – podnosi na duchu, a jej rytm nie pozwala usiedzieć w miejscu.
  6. If I Could Fly – najbardziej romantyczna ballada na całej płycie. Słodka, prosta, przy akompaniamencie pianina i sekcji smyczkowej, w której wyraźnie słychać wszystkich członków zespołu. Pełna tęsknoty, lekko smutna, ale jednocześnie zwyczajnie bardzo piękna. Jeden z mocniejszych, jeśli nie najmocniejszy, punkt płyty. Może wydawać się znajoma – początek brzmi odrobinę jak „Angel” Robbiego Williamsa, ale później słychać już tylko One Direction w najlepszym wydaniu.
  7. Long Way Down – nie ma szans przebić If I Could Fly, ale to kolejna udana ballada, idealna na spokojny wieczór przy kubku herbaty. Trochę jakby w jednej piosence spotkała się twórczość Oasis, Kodaline i dodano odrobinę Story Of My Life, singla z jednej z poprzedniej płyt.
  8. Never Enough – kolejna całkowita zmiana klimatu. Chórki rodem z filmów Disneya, odrobina elektroniki, wyraźny rytm i mocny refren, który sprawia, że kąciki ust same unoszą się w uśmiechu. Najbardziej oryginalny numer na płycie – nie spodoba się każdemu, ale dajcie mu szansę!
  9. Olivia – chyba na każdej płycie chłopaków znajdzie się chociaż jedna piosenka skierowana do konkretnej dziewczyny. Lekka, zabawna, wpadająca w ucho, z cudnym tekstem, po którym podobno niektóre fanki chciały zmienić sobie imię.
  10. What A Feeling – piosenka okrzyknięta najlepszym utworem One Direction w historii. Nie zgodzę się, ale temu numerowi nie można odmówić świetnego brzmienia – to nieco nostalgiczny powrót do klasyki lat 80-tych podany w odnowionej wersji. Brzmi jednocześnie nowocześnie i znajomo.
  11. Love You, Goodbye – trzecia ballada na płycie, tym razem zupełnie klasyczna. Idealnie nadaje się i do wolnego tańca, i do chlipania po rozstaniu. Miękka, wręcz otulająca.
  12. I Want To Write You A Song – słodka. Po prostu. Prosta, melodyjna, nie nadmiernie wyszukana. Uspokajająca, romantyczna, nieco jak kołysanka. Pełna obietnic zakochanego chłopaka – jeśli ktoś kiedyś chciałby mi taką piosenkę napisać, nie protestowałabym!
  13. History – jedna z najlepszych piosenek na płycie! Również dlatego, że poświęcona… Fanom! I wraz z nimi nagrywana – w czasie pracy nad tą piosenką zespół zaprosił do współpracy kilkoro fanów, żeby nagrać z nimi refreny. Utwór chwytliwy, świetnie brzmi na żywo – również dzięki rytmicznemu klaskaniu w tle. To podziękowanie za to, co fani zrobili dotychczas, ale też obietnica zespołu – przerwa nie oznacza końca One Direction. Razem możemy być wieczni.
  14. Temporary Fix – nie przypadła do gustu krytykom, ale ja jestem nią zachwycona. To rockowa, niegrzeczna piosenka do wydzierania się i skakania na koncercie, przy której bez trudu można sobie wyobrazić, że bierze się udział w nagrywaniu teledysku. Podobna do „Girl Almighty” z poprzedniej płyty, podobnie chwytliwa i energetyczna. Uwielbiam ją również dlatego, że napisana została przez mojego ulubionego członka zespołu… 
  15. Walking In The Wind – najbardziej podobna do wczesnej twórczości zespołu. Lekka, przyjemna, niezobowiązująca -  brzmi jak spacer po plaży.
  16. Wolves – czemu tak fajna piosenka jest tylko na wersji deluxe?! Przede wszystkim bardzo pozytywna! Rytm w połączeniu z sekcją basową i chórkami tworzy połączenie, któremu nie sposób się oprzeć -  z pewnością będzie hitem na koncertach.
  17. A.M. – właśnie tym utworem zainspirowany jest tytuł albumu, stąd dziwi fakt, że piosenka nie znajduje się na podstawowej trackliście. Brzmi prosto, surowo, bardzo autentycznie – jakby pozwalała na spojrzenie na nie zawsze różowy świat zespołu ich oczami.


Niektórzy fani zespołu mogą mieć mi to za złe, ale – jeśli sądziliście, że zespół One Direction bez Zayna nie ma już szans - byliście w błędzie. Jeśli myśleliście, że po pięciu latach nie mają już nic do zaprezentowania – byliście w błędzie. Po wielkiej, światowej trasie wracają i… są nawet lepsi niż wcześniej! Znaleźli swoje nowe, dojrzałe brzmienie – nie są już marionetkami śpiewającymi to, co ktoś im napisał. Przeżywają, wyciągają wnioski, więc i tworzą własne utwory. Ich kompilacja na płycie Made In The A.M. to jak dotąd najlepsze, co zostało podpisane nazwiskami Styles, Horan, Tomlinson i Payne.

Ewa Mędrzecka
(ewa.medrzecka@dlalejdis.pl)




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat