„Opowieść wtajemniczonego” to książka Martina Amisa, która powstała i jednocześnie nie powstała bardzo dawno temu. Jej pierwowzór – mający nosić dumny tytuł „Życie” – wydał się autorowi boleśnie martwy, nieoddający niczego, co mężczyzna chciał przekazać. Jak sam wspomniał, zmarnował trzydzieści miesięcy, choć wcale nie to uważał za najgorsze. Ogarnęło go przeczucie druzgocące – że oto skończył się jako pisarz. Jak jednak udowadnia „Opowieść…”, nic podobnego się nie stało. Ot, klasyczna obawa osób piszących.
O tym, że „Opowieść...” jest książką wyjątkową i inną niż wszystko, co do tej pory przeczytałam, dowiedziałam się już na etapie zaznajamiania ze wstępem. Otóż po raz pierwszy poczułam się tak, jakby sam autor wystąpił z książki i mówił do mnie. Zwrócił się do mnie jak do gościa, którego właśnie podjął w domu. To nie metafora – książka naprawdę zaczyna się od przywitania czytelnika w domu Amisa! Potem zaś jest tylko ciekawiej i coraz bardziej nietypowo. Autor urywa wątki, dorzuca anegdotki, o czymś zapomina, o czymś innym sobie przypomina. Zupełnie jak podczas rozmowy w cztery oczy.
Podczas gdy „Życie” miało być autobiografią – albo utworem jej bliskim – „Opowieść…” to tak naprawdę różne opowieści z życia Amisa. Widokówki, wspominki, zapamiętane historie, którymi także i my dzielimy się w życiu prywatnym, na przykład na imprezach czy podczas rozmawiania z dawno niewidzianą osobą. Już na wstępie autor podpowiada klucz, jaki czytelnik może wykorzystać do najbardziej komfortowej lektury:
„Tak najbardziej to chciałbym, aby »Opowieść wtajemniczonego« czytano z dyktowanych kaprysem doskoków, mnóstwo przy tym omijając, by odkładano książkę i potem czytano powtórnie niektóre miejsca – i oczywiście by robić sobie przerwy dla oddechu”.
Nie odebrałam tych słów jako kokieterii ani odwrotności prawdziwego pragnienia. Myślę, że właśnie tego chciał Amis, pisząc „Opowieść…”. Ponieważ składa się z opowieści-o-chwilach i nie istnieje oś tematyczna, całokształt donikąd nie zmierza, rozdziały i części można przestawiać dowolnie i towarzyszyć autorowi raz w śmiesznej i błahej sytuacji, raz w poważnym momencie. Linearność nie jest potrzebna w tego typu książce. Owszem, jesteśmy do niej przyzwyczajeni, ale przecież rozmowa wygląda inaczej. Opowiadamy komuś o historii z dzieciństwa, po czym przeskakujemy do tego, co wydarzyło się rano. Nie wprowadza to chaosu ani niezrozumienia. Jeśli więc pomyślimy o „Opowieści…” jako o rozmowie z Amisem, zaproponowany przez niego klucz czytelniczy sprawdzi się perfekcyjnie.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
Martin Amis, „Opowieść wtajemniczonego”, Rebis, Poznań, 2021.