„Ostatni dzień” – recenzja

Recenzja książki „Ostatni dzień”.
„Nigdy nie wiadomo, jak wygląda prawdziwe życie pozornie szczęśliwej rodziny. Nawet w pięknym, zamożnym i niby idealnym Black Hall ludzie chowali przed światem swoje mroczne sekrety.”

Zbieżnych tematycznie zbiegów okoliczności ciąg dalszy. Po książkach o brzydszej stronie Szwecji („Wojna z pięknem. Reportaż o oszpecaniu Szwecji” Fredrika Kullberga) i ukrytych znaczeniach w sztuce (,„Mowa ciała. Pozy i gesty”, Desmonda Morrisa) trafiłam ma powieść z malarstwem w tle, czyli „Ostatni dzień” Luanne Rice. Czy przejście od literatury faktu do pozycji fabularnej okazało się dobrym posunięciem?

Akcja dzieje się w malowniczym, nadmorskim miasteczku Black Hall (ciekawostka: w rzeczywistości Black Hall w stanie Connecticut to wioska oraz nazwa prywatnego klubu golfowego). Wszystkie rezydencje są okazałe, rodziny idealne, trawniki przystrzyżone, a przestępczość znikoma. Na idealnej fasadzie pojawi się rysa, gdy ciężarna właścicielka lokalnej galerii Beth Lathrop sztuki pada ofiarą morderstwa i to we własnym domu. Na domiar złego znika też cenny obraz, który próbowano ukraść przez laty, w wyniku czego życie straciła jej matka. Do sprawy zostaje przydzielony detektyw Conor Reid, a jego nieoficjalną pomocniczką zostaje siostra denatki – Kate. Razem próbują odtworzyć sieć powiązań, która doprowadziła do tragedii, a zarazem odsłonić prawdziwą twarz ofiary.

Mimo iż okładkowy blurp może sugerować, że będziemy mieć do czynienia z pełnokrwistą historią z dreszczykiem, tak się niestety nie dzieje. Napięcie praktycznie nie istnieje, przez 2/3 książki mamy jednego podejrzanego, który jest nazbyt oczywisty, aby być sprawcą, więc poświęcanie mu tak dużo miejsca jest zwyczajną stratą czasu zabijającą walor rozrywkowy. Mój instynkt od początku podpowiadał mi kogoś innego i mimo przelecenia wzrokiem ponad stu stron, okazało się, że trafiłam. Jedynym, co skłania do zerknięcia na końcówkę, był motyw, ale raczej trudno uznać go za głęboki, czy przekonujący.

Postaci są płytkie i mało udane, nasz policyjny protagonista w zasadzie kręci się w kółko, za to autorce wyraźnie zależało, aby artystyczny wątek przemycić również w kwiecistym stylu. Oprócz nazwisk malarzy i nazw muzeów dostajemy mnóstwo porównań i rozbudowanych opisów, które dodatkowo spowalniają i tak już nieśpieszne tempo narracji. Niech za przykład posłuży fragment, w którym Kate wchodzi do budynku. Teoretycznie nic wielkiego, ot, zmiana otoczenia. Dla Luanne Rice jest to jednak okazja do opisania stylu architektonicznego i faktu, iż ktoś z rodziny twórcy był autorem sztuki, na którą babcia zabrała Kate i Beth. W ogóle dużo mamy tu retrospekcji niekoniecznie wnoszących coś do całości, a jedynie zapychających kolejne strony. Gdyby tak odchudzić powieść z tych wszystkich ozdobników i dygresji prawdopodobnie zostałoby nam w ręce… opowiadanie.

Podsumowując, „Ostatni dzień” nie kwalifikuje się do działu kryminał/sensacja/thriller. Jest to kolejna senna, pozbawiona klimatu obyczajówka umożliwiająca wgląd do świata ludzi pięknych, bogatych, ale równie nieszczęśliwych, co niezapadających w pamięć.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

„Ostatni dzień”, Luanne Rice, Wydawnictwo MUZA, Warszawa, 2022r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat