„Ostatni trop” – recenzja

Recenzja książki „Ostatni trop”.
Czterdzieści lat niepewności.

Tuż przed Wielkanocą 1975 roku dwie siostry: dwunastoletnia Sheila i dziesięcioletnia Kate Lyon wybrały się do pobliskiego centrum handlowego Wheaton Plaza. Miały w planach miło spędzić czas, zjeść pizzę i wrócić do domu. Tak się jednak nie stało. Akcja poszukiwawcza nie przyniosła rezultatów, śledztwo w końcu zostało odłożone na półkę, aż 38 lat później zajął się nim zespół od spraw niewyjaśnionych. Wtedy też jego uwagę przyciągnął Lloyd Welch, który tydzień po zniknięciu dziewczynek złożył zeznania dotyczące dzieci wychodzących z galerii z utykającym, statecznym pięćdziesięciolatkiem z teczką i magnetofonem. Opis ten pasował do jednego z podejrzanych Raya Mileskiego i tym właśnie tropem postanowiono podążyć.

Tytuł oryginalny „Last Stone. A Masterpiece of Criminal Interrogation” dość dobrze oddaje sedno ponad pięciuset stronicowej książki. Mark Bowden nie zagłębia się zbytnio w to, co policji udało się ustalić w 1975 roku (jak chociażby oś czasową dnia zaginięcia, którą można znaleźć na Wikipedii), a całą swą uwagę poświęca przesłuchaniom toczącym się w okresie od 2013 do 2015 roku. Zdecydowaną większość fabularyzowanego transkryptu stanowią rozmowy grupy detektywów z Welchem. Funkcjonariusze musieli wykazać się nie tylko godnym podziwu opanowaniem, ale również wieloma różnymi technikami manipulacyjnymi, aby w końcu dotrzeć do punktu, w którym udało im się ustalić fakty pozwalające na wydanie aktu oskarżenia.

Lektura „Ostatniego tropu” była początkowo wciągająca, potem stała się w równym stopniu odpychająca, co okrutnie frustrująca, a zakończenie tylko pogłębiło to ostatnie odczucie. Myślę, że każdy fan true crime sięga po kolejną książkę, film, czy serial z myślą, że na końcu zostaną znalezione zwłoki/szczątki, twarde dowody, jak chociażby DNA, pozwolą ustalić przebieg wydarzeń, a człowiek odpowiedzialny za popełnienie zbrodni zostanie surowo ukarany. Nie zawsze się tak jednak dzieje. Czasem nawet wyrok skazujący nie pozwala pozbyć się dojmującego poczucia porażki w znalezieniu odpowiedzi na wszystkie pytania.

Pod względem czysto literackim muszę przyznać, że bywały chwile, kiedy kwiecisty styl oraz osobiste uwagi autora działały mi na nerwy. Nie wiem, czy próbował on oddać ducha lat 70., czy po prostu sam (wciąż) posiada trącące rasizmem poglądy. Nie jestem też fanką tak lubianych przez pisarzy-dziennikarzy dodatków w postaci streszczania historii miast, czy opisów fizjonomii, ubrań i życiorysów zaangażowanych w sprawę policjantów. Wydawca zadbał o dodanie na początku mapy, ale myślę, że nawet bardziej od niej przydałoby się drzewo genealogiczne familii Welchów, bo sama się w pewnym momencie pogubiłam w rodzinnych koligacjach tych, delikatnie rzecz ujmując, specyficznych ludzi.

Podsumowując, „Ostatni trop” to całkiem niezła pozycja dla fanów zagadek kryminalnych i przypominających partię szachów potyczek między przesłuchiwanym a przesłuchującym, jednak z góry uprzedzam, że może nie do końca przypaść do gustu osobom niecierpliwym i/lub oczekującym wielkich zwrotów akcji.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Mark Bowden, „Ostatni trop”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań, 2021 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat