„Ostatni rekrut”– recenzja

Recenzja książki „Ostatni rekrut”.
Młody policjant na tropie przestępców, którzy dla zdobycia władzy i pieniędzy są w stanie posunąć się do najcięższych zbrodni.

Ostatni rekrut” to debiut literacki polskiego pisarza, ukrywającego się pod pseudonimem Thomas Blake. Głównym bohaterem książki jest Desmond Brand – młody, robiący błyskawiczną karierę inspektor szwajcarskiej policji. Staje on przed zadaniem rozwikłania sprawy tajemniczych zabójstw, które wydają się łączyć z postacią Karla Dertone – przedsiębiorcy, którego firma oficjalnie zajmuje się utylizacją odpadów, nieoficjalnie zaś – utylizacją ludzkich zwłok na zlecenie różnych organizacji przestępczych. W miarę, jak młody policjant odkrywa kolejne fakty, dotyczące prowadzonego przez siebie śledztwa, okazuje się, że krąg podejrzanych sięga do samych szczytów władzy, a motywy zbrodni dotykają kwestii tak delikatnych, jak spór o poparcie dla związków homoseksualnych.

Fabuła, choć z założenia całkiem interesująca i wciągająca, jest jednak nieco zbyt zagmatwana– ja sama mniej więcej w połowie książki zaczęłam już tracić rozeznanie w tym, kto stoi po czyjej stronie, kto kogo zdradził i kto kogo chce zabić. O ile jednak ten problem może leżeć wyłącznie po stronie nieuważnego czytelnika, o tyle innych defektów książki nie da się już niestety w ten sposób wytłumaczyć. A tych jest niestety sporo…

Pierwsza rzecz, jaka w moim odczuciu zwraca uwagę podczas lektury, to niestety bardzo niedoskonały język powieści. Czytelnik wielokrotnie natyka się na błędy językowe, które sugerują nie tylko nienajlepszy warsztat autora, ale też niedostateczne dopracowanie książki, a czytając fragmenty takie jak ten o „drobnej blondynce o czarnych jak węgiel włosach” można mieć wręcz wrażenie, jakby przed wydaniem powieści nikt jej dokładnie nie przeczytał. Do tego język bohaterów jest w wielu fragmentach nienaturalny i wręcz komiczny (szef organizacji przestępczej mówiący o „niecnym czynie” jakiego zamierza się dopuścić), a sami bohaterowie zachowują się jak żywcem wyjęci z taniego sensacyjnego filmu. Wreszcie, choć oczywiście cała historia jest fikcją literacką, to umiejscowienie jej w konkretnych realiach obliguje w moim odczuciu do podstawowego chociaż zapoznania się z rzeczywistością, o jakiej zamierza się pisać. A czytając „Ostatniego rekruta” można mieć wrażenie, że autor nie zadał sobie trudu, by to uczynić (by wymienić choćby wątek zabójstwa dokonanego w celu przejęcia miejsca w Senacie kraju, w którym w rzeczywistości organ taki jak Senat w ogóle nie funkcjonuje). Oceniając całość ma się wrażenie, że pomysł był pewnie całkiem niezły, ale już jego realizacja pozostawia wiele do życzenia.

Sam autor we wstępie do książki pisze, że „debiutanci mają ciężej niż popularni autorzy, tacy jak Stephen King, Robert Ludlum… Takich twórców się po prostu czyta, a debiutantów – odkłada na niższą półkę. Ale przecież Stephen King też musiał być kiedyś debiutantem”. Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić i rzeczywiście wydaje się, że debiutanckie powieści można traktować trochę łagodniej, licząc się z pewnymi usterkami, które mają przecież prawo zdarzać się początkującym pisarzom. W moim odczuciu „Ostatni rekrut” ma ich jednak po prostu zbyt wiele.

Katarzyna Czupajło
(katarzyna.czupajlo@dlalejdis.pl)

Thomas Blake, „Ostatni rekrut”, Novae Res, 2015.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat