„Ostatnie dzieciaki na Ziemi. Tom 5. I ostrze mocy” - recenzja

Recenzja książki „Ostatnie dzieciaki na Ziemi. Tom 5. I ostrze mocy”.
Dalsze perypetie Jacka i jego przyjaciół w świecie ogarniętym przez zombie.

Jestem już po lekturze piątego tomu bestsellerowej serii Bralliera i Holgate’a, która doczekała się zresztą ekranizacji na Netflixie. Poprzednie tomy podobały mi się bardziej lub mniej; niektóre historie wywołały uśmiech, inne – skwaszoną minę, gdyż uważałam, że są zbyt infantylne nawet jak na dzieci, do których zostały skierowane.

Tom 5 rozpoczyna się dość nietypowo. „No i stało się. W końcu nas dopadły. (…) Popatrzcie na nas: wykrzywione twarze umarlaków, postawa zdechlaka. Jesteśmy zombiakami, bez dwóch zdań”. Zaczęłam zastanawiać się czy czegoś przypadkiem nie przeoczyłam w poprzednim tomie. Chwilę później pomyślałam, że autor być może chce zejść z obranej ścieżki i zakończyć serię w taki właśnie, dość dziwny sposób. Zaintrygowana, zaczęłam czytać dalej i okazało się, że nasi bohaterowie… sami ucharakteryzowali się na zombiaków. „Więc weszliśmy w swoje role i dołączyliśmy do klubu wędrujących umarlaków. Ale przedtem zrobiliśmy ostatni przegląd zombiackiej charakteryzacji. Odfajkowane: szara skóra, zielony śluz wycieka z ust, posklejane włosy. Zombiacki fetor – odfajkowane: wszyscy śmierdzimy”.

Pozostaje jedno pytanie: Dlaczego nasi bohaterowie zdecydowali się na tak desperacki krok? Otóż przyjaciele muszą wykonać misję o nazwie: „Pokonać Evie i Ghatza”. Co więcej, okazuje się, że broń Jacka – Tasak Louisvilski – ma magiczne moce. Chłopak postanawia kuć żelazo póki gorące i nauczyć się posługiwania nową bronią. Ale jak to zrobić, kiedy dookoła pełno zombie; kiedy jak grzyby po deszczu pojawiają się wyrastające z ziemi Thingies i kiedy jeden z członków paczki zaczyna zachowywać się co najmniej dziwnie? Co w tym tomie spotka szalonych przyjaciół? Czy uda się im przetrwać i ocalić świat?

Kolejny już tom bardzo przypomina poprzednie. Jak zwykle bohaterowie z kimś walczą; coś komuś ginie; coś zrobią lekkomyślnie, a dopiero później zastanawiają się nad konsekwencjami. Tom zaczął się dość ciekawie i miałam nadzieję, że ten powiew świeżości będzie wyznacznikiem całej książki. Niestety tak się nie stało. Tom oceniłabym jako przeciętny – ani nie wzbudził we mnie większego entuzjazmu, ani większej niechęci. Z tego, co zauważyłam na samym końcu autorzy szykują kolejną, szóstą część przygód. Podchodzę do tego dość sceptycznie. Uważam, że akcję tego tomu można było poprowadzić w taki sposób, aby zakończyć całą serię. Nie wiem, czy tworzenie kolejnych tomów o podobnej treści ma sens. Jestem zwolenniczką dewizy „co za dużo, to niezdrowo” i o ile dziesięć sezonów serialu „Przyjaciele” miało sens, o tyle zbyt duża ilość tomów „Ostatnich dzieciaków na Ziemi” już tego sensu nie ma. Lepiej zgrabnie zakończyć serię na kilku tomach niż ciągnąć ją w nieskończoność, odcinając tak naprawdę kupony od swojej popularności. Ale cóż, to tylko moje zdanie.

„Ostatnie dzieciaki na Ziemi. I ostrze mocy” polecam, ale tylko fanom serii oraz osobom, które czytały poprzednie części. Nowicjusze mogą się zagubić w fabule.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Max Brailler, Douglas Holgate, „Ostatnie dzieciaki na Ziemi. I ostrze mocy”, Jaguar, Warszawa, 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat