Gdy rynek wydawniczy opanowała literatura erotyczna, a na jej czołowe miejsce wysunęła się powieść „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, Polacy oszaleli na jej punkcie. Jedni popierali i odkrywali wraz z nią sadomasochistyczne tajemnice, inni krytykowali i wręcz potępiali. Efekt był jeden – wszyscy zaczęli mówić o tym głośno. Dowiedzcie się, na czym tak naprawdę polegają seksualne techniki, o których piszą w „erotykach”.
Sadomasochizm (SM, sado-maso lub BDSM) to zaburzenie preferencji seksualnej, w którym osiągnięcie rozkoszy jest możliwe wtedy, gdy zostaną spełnione odpowiednie warunki. Sam termin składa się z dwóch określeń: sadyzm i masochizm. Sadysta odczuwa orgazm, gdy dominuje nad swoim partnerem. Masochista przyjemność czerpie z całkowitego podporządkowania i uległości. Oba zaburzenia zyskały swoje nazwy od pisarzy, którzy rozpowszechnili ten rodzaj miłosnej sztuki – markiza de Sade oraz Leopolda von Sacher-Masocha.
BDSM przede wszystkim polega na zadawaniu bólu, upokorzeniu oraz poniżeniu partnera, które ma prowadzić do satysfakcji. Wykorzystuje się do tego wiele gadżetów – pejcze, kajdanki, liny, czy inne, służące do bardziej zaawansowanych zabaw. Sadomasochiści lubują się również w lateksowych kombinezonach, które mają podkreślać pozycję dominującego nad uległym. Cały czas jednak mówimy o ludziach, którzy rzeczywiście nie potrafią czerpać przyjemności w inny sposób. A co z osobami, które chcą tylko urozmaicić nocne życie?
Nie wiadomo, czemu sado-maso dotyka niektórych, ani gdzie leży jego główna przyczyna. Ma podłoże psychiczne, a lekarze podejrzewają, że wpływ na preferencje może mieć dzieciństwo. W dzisiejszych czasach SM jest jednak bardziej modny, niż większość z nas może podejrzewać. Udowodniono, że człowiek nie musi mieć żadnych zaburzeń, by pragnąć tego, co zakazane. Przynajmniej raz w życiu każdy marzy o tym, by jego partner podporządkował mu się lub na odwrót – fantazja dotyczy jego uległości.
SM w mniejszym lub większym stopniu króluje w każdej sypialni. Dlaczego? Do tego typu praktyk zalicza się także drapanie lub gryzienie, co w normalnych okolicznościach dodaje pikanterii i pozytywnie wpływa na relacje. Jeśli partnerzy hamują swoje naturalne instynkty, wtedy łóżko kojarzy się jedynie z... nudą. Ostatnio jednak mam wrażenie, że urozmaicenie nocnych igraszek stało się niemal modne, a to wszystko za sprawą książki.
Gdy „Pięćdziesiąt twarzy Greya” zawitało na rynku wydawniczym, kobieca część naszego społeczeństwa zwariowała. W końcu ktoś zaczął mówić głośno o tym, co stanowiło temat tabu. Sklepy z niegrzecznymi akcesoriami były oblegane, a mężczyźni z przerażeniem patrzyli na swoje żony – taki obraz przynajmniej kreowały media, donosząc o wyzwolonych „kurach domowych”.
Książki pokroju Greya może rzeczywiście zmieniły rzeczywistość, ale na pewno nie do takiego stopnia. Sprawiły, że SM zaczął być odbierany inaczej i akceptowany przez społeczeństwo. Wzbudziły ciekawość i wyniosły życie seksualne niektórych ludzi na nowy poziom. Gadżety rzeczywiście były kupowane, ale w sklepach nie zabrakło kajdanek czy pejczy. Może ocaliły niejeden związek, który znudził się tradycyjnymi igraszkami. Mało tego – wciąż trwa dyskusja, w której omawiane jest wykluczenie SM z listy zaburzeń psychicznych. Trzeba jednak pamiętać, że jeśli podczas zabawy komuś stanie się krzywda, to już nie będzie dobre. Wtedy możemy mówić jedynie o... dewiacji.
Katarzyna Łochowska
(katarzyna.lochowska@dlalejdis.pl)
Fot. pixabay.com