SARA

SARA - opowiadanie.
Stała w bramie przy Skwerze Kościuszki. Bieg ją wykończył, z trudem nabierała powietrza. Bolały ją płuca i nogi. Jednocześnie pomimo bólu była szczęśliwa, że udało jej się tak sprawnie uciec.

*********
Temperatura w  Gdyni wynosiła minus dziesięć stopni Celsjusza. Ten grudniowy poranek był wyjątkowo zimny. Michał czule całował Sarę. Zaczęli się kochać. Fakt, że czuła przy sobie jego bliskość, dodawał jej otuchy.
- Nie bój się Saro, on już więcej cię nie zaatakuje.
„Oj Michale żebyś miał rację” - pomyślała dziewczyna.

Minęło już kilka dni, a kobieta wciąż pamiętała tajemniczego mężczyznę, który gonił ją po gdyńskim bulwarze. Nie wiedziała, jak się tam znalazł i dlaczego ją nękał.
Sara wtuliła się mocniej w mężczyznę; była wdzięczna, że tak szybko do niej przyjechał.
Poznała go na miejskiej plaży. Płynął jak szalony, wpadł na nią, jak chodziła po wodzie i o mało jej nie przewrócił. Ich pierwsza rozmowa dla niego była śmieszna, a dla niej żałosna.
- Ty idioto! – krzyknęła - Byś mnie zabił!
- Przepraszam panią - odpowiedział speszony. - Nie wiedziałem, że zabijam dotknięciem. W tym miejscu woda jest na tyle płytka, że się pani nie utopi, strach jest zbędny.
Uśmiechnął się do niej, wstał i delikatnie pocałował Sarę w policzek.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam - powiedział  i poszedł na plażę.
Poszła za nim i położyła się na leżaku. Nie minęło dziesięć minut jak usłyszała:
- Przyniosłem kawę na przeprosiny.
Michał, bo tak miał na imię, usiadł koło niej na ręczniku. Przegadali wtedy pół dnia. Nie przeszkadzało jej palące słońce i tłum na plaży. Była szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Nikt nigdy jej tak dobrze nie rozumiał  jak ten obcy facet. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, dyskusje o pracy łączyły się z tymi o życiu. Czasami wkradło się kilka zdań o polityce.

To był najlepszy dzień w jej życiu. Takich spotkań było później jeszcze wiele, ale żadne nie miało uroku tego pierwszego. Zauroczył ją i zawsze wspierał. Zadumała się. Niestety, jej myśli szybko wróciły do tajemniczego człowieka, który ją prześladował. Michał poprosił ją, żeby jak najszybciej zgłosiła to na policję. Jednak ona nie była tego taka pewna.
- Wiesz, najpierw muszę przemyśleć, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego on mi to robi, czym mu zawiniłam?
- To psychol, goni cię, na pewno chce zrobić krzywdę. Nie zastanawiaj się, chodźmy na komisariat już, natychmiast.
-  Zaczekaj, jeszcze nie teraz.
- Na co mam czekać?
- Co mam im powiedzieć? Goni mnie jakiś facet i się go boję, a oni mi odpowiedzą, że on sobie biega nad morzem. Ja nawet nie wiem, jak on do końca wygląda.
- Przestań Saro, proszę cię.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać co zrobiła, że jest prześladowana. Wszystko zaczęło się po powrocie z Warszawy.  Pojechała na weekend do rodziców i było jak zawsze. Dopiero w pociągu coś ją zaniepokoiło. Zaczęło się od bagażu. Zgubiła się jej ulubiona żółta walizka. Była już stara i miała taki kolorek, że raczej nikt by jej nie ukradł. Na pewno nie zostawiła jej na peronie. Trudno też żeby ktoś ją podmienił. Po jakimś czasie odnalazła swoją zgubę. Miała tylko jakiś breloczek z samochodem, malutkim oplem. Na pewno nie był to jej gadżet. Pomyślała, że tata przyczepił go do walizki, żeby jej nie zgubiła. Niestety okazało się, że zawartość też nie jest jej. Zauważyła to dopiero po przyjeździe do domu. Zgłosiła sprawę na dworcu, jednak nikt nie zgłosił się po zgubę, nie znaleziono też jej własności. Walizka należała do jakiegoś mężczyzny i poza ubraniami i kosmetykami nic tam nie było.  Jednak to był moment, od którego wszystko się zaczęło.
Przeszukała jeszcze raz walizkę i nic nie znalazła,  Żadnych dokumentów, ukrytych kieszeni, podwójnego dna, nic. Szukała dalej. W końcu zwróciło jej uwagę coś twardego, co wystawało z koszuli, która nijak nie pasowała do reszty garderoby. Różowy pendrive. Skąd on się tu wziął? Sara zadzwoniła do Michała.
- Czy mógłbyś do mnie przyjechać? Chciałabym ci coś pokazać.
- Już jadę. Byłaś już na komisariacie?
- Nie, ale zaraz tam pojedziemy.
- Ok, niedługo będę.
Michał przyjechał bardzo szybko. Właściwie to jak mogło być inaczej. Przecież mieszkał przy Batorym, a to raptem pięć minut drogi samochodem od niej. Włożyli pendrive do laptopa odtworzyli nagranie i zamarli. Oglądali morderstwo. Ze wszystkimi jego szczegółami, całym okrucieństwem, bólem umierającej kobiety, mężczyzny i płaczem dziecka. Całość trwała może ze dwadzieścia minut. Drugie tyle zajęło im dojście do siebie.
Michał zadzwonił do kolegi ze studiów, Marcina. Był on policjantem. Ufali sobie we wszystkim, znali się od małego. Chciał z nim pogadać o tym, co zobaczyli. Nie do końca był pewien, czy chce pójść z tym na policję. Strasznie się bał. Sara raz płakała, raz wymiotowała.
Marcin spojrzał na wszystko fachowym okiem.
- To morderstwo na zlecenie, kobieta zginęła przez pomyłkę. Dziecko zostało zamknięte w pokoju, na pewno ktoś już je odnalazł i zaopiekował się nim. Sądząc z nagrania miało to miejsce jakiś tydzień temu. Mężczyzna zginął pierwszy, musiał zauważyć, że ktoś kręci się po domu.
- Ojejku - westchnęła Sara i rozpłakała się.
- Raczej nie cierpieli. Nie wiem, czy to coś pomoże - skomentował mężczyzna - Zabito ich z Magnum 44.

Morderstwo rozegrało się w kuchni. Krew była wszędzie: na ścianach, stole, podłodze, suficie. Kobieta miała ślady po kulach, co najmniej trzy przebiły jej ciało, do tego jedna serce. Na dodatek leżała naga na podłodze z poderżniętym gardłem. Jedno szybkie cięcie załatwiło wszystko. Na jej partnerze też nie było ubrania. Kule roztrzaskały jego płuca i serce, w jego przypadku nóż nie był już potrzebny. Po wszystkim zabójca znalazł chłopca i zamknął go w pokoju. Zostawił zapalone światło i rzucił mu misia. Chciał podpalić dom, żeby zatrzeć ślady zbrodni, jednak ze względu na obecność dziecka nie zrobił tego. Chłopczyk krzyczał  wniebogłosy - musiał widzieć to co się stało. Z nagrania można było wyodrębnić słowa: „Nie zabijaj mamusi…”

Sara szybko się domyśliła, że tajemniczy facet ścigał ją z powodu pendrive’a. Wiedział, że ona go ma, że był w walizce. Zapewne był gotowy zabić wszystkich tych, którzy znali jego zawartość.
Byli tym wszystkim wykończeni, więc poszli spać. Podziękowali Marcinowi za pomoc. Ranek przywitał ich deszczem, wiał silny wiatr, na morzu był sztorm. Pomimo tego Sara  i Michał spacerowali po bulwarze, jako jedyne osoby tego dnia. Do powrotu zmusiły ich dopiero morskie fale wlewające się na deptak.
Wrócili do domu, jednak wcale nie czuli się lepiej. Wciąż myśleli o filmie, który obejrzeli i o tym, jak zmieni on ich życie.

Rankiem zanieśli pendrive’a na policję. Przyjął ich policjant zajmujący się przestępczością zorganizowaną, po obejrzenie filmu oddał sprawę specjalistom z „wydziału zabójstw”, jak to określiła Sara.
Przesłuchiwano ich ponad trzy godziny, głównie dziewczynę. Wypytywano ją praktycznie o wszystko. Musiała opowiedzieć o całej drodze, jaką odbyła z Warszawy do Gdyni. Szczegóły, szczególiki, punkt po punkcie, minuta po minucie. W końcu wyszli z komisariatu półżywi. On już na nich czekał. Tajemniczy mężczyzna, który nękał Sarę. Szedł za nimi cały czas, dziewczyna dostrzegła go dopiero przed domem. Spojrzał się jej głęboko w oczy, uśmiechnął i odszedł. To był on wysoki blondyn. Miał ciemne okulary. Nawet nie zakrywał twarzy. Następnego dnia pendrive zginął z komisariatu.
Sara długo myślała nad tym, czy jej prześladowca nie chciał uśmiechając się do niej podziękować jej za to, że zaniosła przedmiot na policję - tam skąd łatwo mógł go odebrać. Policjanci nie byli w stanie wyjaśnić, jak to się stało. Była rzecz, nie ma rzeczy….
*********
Policjanci przez trzy miesiące prowadzili dochodzenie dotyczące zniknięcia z ich magazynu kluczowego dowodu w sprawie o morderstwo. Robota była bardzo profesjonalna, włamywacz nie pozostawił żadnych śladów. Sprawa była do umorzenia. Jednak film zbyt wielu osobom nie pozwalał zasnąć w nocy. Tego nie można było tak po prostu zostawić. W końcu śledztwo znalazło się na właściwym torze i udało ustalić się, kim byli zabici.
On miał czterdzieści lat, prowadził swój własny biznes, zajmował się budownictwem. Ona prowadziła kwiaciarnię. Siedmioletni chłopiec w kilka minut został sierotą. Od czasu morderstwa przez kilka tygodni nie powiedział ani jednego słowa; czego nie zobaczył, to usłyszał. Płakał po nocach, jednak ani leki, ani psychologowie nie mogli mu pomóc. Ta trauma zaważyła na całym jego życiu. Bez rodziców mały Leoś nie miał łatwego życia. Wychowała go babcia. W szkole każde dziecko miało rodzica, przynajmniej jednego, który nim się cały czas zajmował, tylko on był sam. Rodzice dzieci z jego klasy plotkowali po kątach:
- To ten, co mu rodziców zastrzelili.
Nienawidził tego, że jest sierotą, tych wszystkich plotek, współczucia; tego, że nie ma nikogo bliskiego poza babcią. Zazdrościł rówieśnikom, że mogą pograć z braćmi w piłkę na boisku, że mama odbiera ich ze szkoły.
Jak dorósł skończył dobrą uczelnię i założył rodzinę. Czytał bajkę swojej sześcioletniej córce, gdy zadzwonił telefon:
- Pan Leon Stanecki?
- Tak to ja.
- Dzwonię z  Komendy Głównej Policji w Warszawie, z Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej. Chciałam poinformować pana, że wznawiamy śledztwo w sprawie śmierci pana rodziców.
- Ale po co, minęło już tyle lat, jaki jest cel rozgrzebywania na nowo ran, które dopiero co się zabliźniły.
- Mamy nowe dowody. Najwyższy czas, aby winni tej makabrycznej zbrodni zostali ukarani, to się należy i panu i pana bliskim.

Minęło dwadzieścia pięć lat. Do Sary, również zadzwonili policjanci, żeby powiadomić ją o wznowieniu  śledztwa. Jechała pociągiem do Warszawy na przesłuchanie, znowu odżyły wspomnienia, ponownie zaczynała się bać. W podróży towarzyszyła jej córka. Miała równo dwadzieścia pięć lat, tyle ile minęło od tamtych dni.
W Warszawie był upał nie do zniesienia, w słońcu ponad trzydzieści stopni. Droga do Pałacu Mostowskich dłużyła się niemiłosiernie. Gdy w końcu dotarły na komisariat, Sara zwróciła uwagę na przystojnego mężczyznę, który usiadł na ławce obok nich. Był identyczny, jak człowiek, którego widziała na filmie nagranym na pendrive. „To musi być jego syn” - pomyślała.
Przesłuchiwano ją ponad cztery godziny. Była zdziwiona, że tak dobrze zapamiętała tamte wydarzenia. Miała nadzieję, że  to  pomoże w śledztwie.
*********
Ojciec Leona, Marek, nadzorując jedną z budowli zauważył, że w oknie biurowca naprzeciwko jakiś mężczyzna dusi młodziutką kobietę. Wiła się ona i szarpała, jednak nie mogła się uwolnić. Była coraz słabsza. Ręce mężczyzny zacisnęły się w końcu na jej szyi tak mocno, że umarła. Zabójca rozebrał ją do naga i wyrzucił przez okno. Ciało dziewczyny uderzyło o chodnik. Nikt tego nie usłyszał, budowa obok zagłuszyła wszystko.
Jedynym świadkiem wydarzenia był Marek. Patrzył się długo na człowieka w budynku naprzeciwko, nie mógł się otrząsnąć. W końcu tamten go zauważył, strzelił do niego dwa razy jednak nie trafił. Ojciec Leona zaczął uciekać, pobiegł do samochodu i pojechał do domu. Pracownikom powiedział, że się źle czuje i musi sobie zrobić przerwę. W mieszkaniu czekała na niego żona oraz synek. Byli zadowoleni, ze wrócił wcześniej z pracy. Poszli do kina. Mężczyzna nie powiedział rodzinie o tym, co się stało w pracy. Jak wrócili do domu zabójca już na nich czekał.  Wyjechał za Markiem z budowy i śledził go cały czas.

Taki plan zdarzeń przedstawił Leonowi i Sarze śledczy podczas przesłuchania. Pokazano im nawet portret pamięciowy domniemanego zabójcy. Wszystko wskazywało na to, że był to prześladowca kobiety - ten sam co ścigał ją po Gdyni i uśmiechnął się do niej po zniknięciu pendrive’a z komisariatu. Poza nią w Warszawie po zabójstwie rodziców Leona widziało go w okolicach  domu rodziny kilka osób. Jednak nie udało mu się zatrzeć wszystkich śladów.

Przestępcę namierzono w Belgii, przebywał tam na wczasach. Normalnie sprawa byłaby już dawno zapomniana, jednak policjant, który prowadził sprawę zabójstwa, wysłał jego portret do Interpolu i mordercy szukał praktycznie cały świat. Ktoś starał się, żeby portret zabójcy co jakiś czas zmieniać zgodnie z upływem czasu. Po latach dosięgła go sprawiedliwość. Leon i Sara w końcu mogli spokojnie spać. Nikt nie mógł zwrócić chłopcu straconego dzieciństwa. Jednak poczuł on ulgę, że morderca jego rodziców już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Karą za potrójne zabójstwo było dożywocie, sprawa nie ulegała przedawnieniu.

Agnieszka Krakowiak
(agnieszka.krakowiak@dlalejdis.pl)

Fot. pixabay.com




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat