„Słowa światłości” – recenzja

Recenzja książki „Słowa światłości”.
Dla fana świata tolkienowskiego każdy inny świat wydaje się niedoskonały. Z lękiem sięgałam po „Słowa światłości”, aby przekonać się, że zawładną one moją wyobraźnią.

Na Strzaskanych Równinach trwa walka o serca klejnotów. Alethkar jest rozbity między dwie frakcje, które nie tylko walczą o władzę, ale również są gotowe do zniszczenia całego świata – dla udowodnienia swojej przewagi. Mostowy Kaladin, uwolniony od piętna niewolnika, niespodziewanie awansuje na osobistego strażnika znienawidzonych jasnookich. Gdy na dwór przybywa Shallan Davar, nieznana bliżej uczennica królewskiej siostry zaręczona warunkowo z Adolinem Kholinem, wszystko wydaje się bardziej skomplikowane niż to możliwe. Czy Pustkowcy rzeczywiście się odrodzą? Czy świat opanuje Wieczna Burza? Czy Świetliści Rycerze wrócą na świat – i będą żołnierzami walczącymi o ocalenie wielu dusz?

Zazwyczaj bez trudu mogę ocenić książki, które są częścią cyklu – nawet bez znajomości poprzednich części. Staram się zwracać uwagę na tę konkretną pozycję, bez oglądania się na to, jak wygląda całość. I zwykle nie wracam do poprzednich tomów ani nie idę do następnych – opowieści rzadko kiedy okazują się na tyle porywające. W tym przypadku było inaczej, co jeszcze bardziej zaskakujące, bo – jako fanka świata tolkienowskiego – uważam go praktycznie za doskonałość. Tymczasem teraz zawładną mną zupełnie inny świat.

Pierwszy raz spoglądając na „Słowa światłościBrandona Sandersona, odczułam ukłucie niepokoju – książka liczy sobie ponad 900 stron! I początki nie były też łatwe, głównie z powodu natłoku nowych pojęć, które szybko musiałam sobie przyswoić. Tymczasem właśnie ten trudny początek sprawił, że wraz z końcem lektury odczułam niedosyt. Świat, który stworzył autor, jest praktycznie doskonały, choć ogromnie skomplikowany. Pozwala, aby się w nim zanurzyć, poznać bohaterów nie tylko od strony niesamowitych zdolności, które posiadają, ale również od strony tego, jakimi są ludźmi. Każdy z tych bohaterów posiada swoje odbicie w świecie ludzi, i chyba to jest najbardziej fascynujące – książka, która tak odciąga uwagę od codzienności, a jednocześnie nadal ją w jakimś stopniu przywołuje.

Moją ulubioną postacią zdecydowanie stała się Shallan Davar, bo wydała mi się po prostu najprawdziwsza ze wszystkich bohaterów. Dziewczyna zagubiona, złamana w dzieciństwie, dźwigająca na swoich barkach o wiele więcej, niż powinna – daje nadzieję sobie i wszystkim dookoła, działając według tego, co mówi jej intuicja. Jednocześnie, ogromnie zafascynował mnie sposób, w jaki skonstruowany jest ten niezwykły świat – choćby Parshendi, którzy porozumiewają się nie tyle własnym językiem, co całą linią melodyczną odzwierciedlającą ich nastroje. Czegoś tak niesamowitego jeszcze nie miałam okazji przeczytać.

Zdecydowanie „Słowa światłościBrandona Sandersona są lekturą, po którą powinien sięgnąć każdy fan fantastyki. I nawet jeśli nie przyniesie nam satysfakcji, to jednak jest rzeczą nową, mam nawet wrażenie, że przełomową dla tego gatunku. I nie mogę doczekać się kolejnych części.

Paulina Dudek
(paulina.dudek@dlalejdis.pl)

Brandon Sanderson, „Słowa światłości”, Warszawa, Wydawnictwo MAG, 2014




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat