„Spotkajmy się zanim przyjdzie zima” Zbigniew Zborowski – recenzja

Recenzja książki „Spotkajmy się zanim przyjdzie zima”.
„Czym jest historia? Echem przeszłości odbitym przez przyszłość. Odblaskiem przyszłości rzuconym w przeszłość.”

Za każdym razem, gdy myślę o historii Polski, przychodzi mi na myśl słowo: pogmatwana. Zastanawiam się, czy w historii świata istnieje drugi taki naród, który musiał tyle przejść; który musiał nieustannie walczyć i przelewać swoją krew za wolność, a następnie wszystko z mozołem odbudowywać. Naród, który musiał tak wiele stracić, aby zrozumieć, co jest najważniejsze i wreszcie który przeszedł tak wiele zmian, że niesamowitym wydaje się fakt, że istnieje wciąż, w niemal niezmiennym od wieków kształcie.

Uwielbiam sagi historyczne, powieści rozgrywające się w burzliwych dla naszego narodu czasach, dlatego, po przeczytaniu kilku opinii, postanowiłam dać szansę nieznanemu mi dotąd autorowi i … przepadłam. Przepadłam dla rodziny, dla domu, dla znajomych. Kiedy wzięłam do rąk „Spotkajmy się zanim przyjdzie zima” nie wypuściłam jej dopóty, dopóki… nie nadeszła zima! Początek kwietnia mocno zaskoczył nas intensywnymi opadami śniegu, piętnastocentymetrowi zaspami i minusową temperaturą, dlatego skończywszy czytać pierwszą część w momencie, gdy na dworze szalała zamieć, uznałam za co najmniej prorocze.

Tym, co uderzyło mnie podczas czytania powieści, była jej wielowątkowość. Mamy w niej aż trzy perspektywy – teraźniejszą oraz dwie z przeszłości, dzięki którym możemy śledzić losy Oleńki i Jana rozdzielonych przez los. Rodzina Oleńki została wysiedlona z majątku, zaś Janek wysłany na Syberię. Oboje jednak mają po sobie, oprócz wspomnień, coś namacalnego – dwie połówki złotej monety, które są przekazywane z pokolenia na pokolenie odbywając tym samym niesamowita wędrówkę w czasie i przestrzeni. Razem z powieściowymi bohaterami będziemy mogli trafić do XIX – wiecznego Lwowa; do Paryża na przełomu wieków, na Syberię, do Imperium Rosyjskiego a także szlacheckiego dworku na Wileńszczyźnie. Będziemy świadkami powstań i bitew, rewolucji bolszewickiej, wojny o niepodległość Polski i narodzin faszyzmu w Niemczech, a także niemieckiej i rosyjskiej okupacji polskich terenów w czasie II wojny światowej.

„Spotkajmy się zanim przyjdzie zima” to powieść naprawdę wciągająca, wspaniale napisana, aczkolwiek ma swoje wady. Odniosłam wrażenie, że jest ona bardzo nierówna. Miejscami wprost nie mogłam się od niej oderwać, z wypiekami na twarzy śledząc losy bohaterów, a miejscami po prostu strasznie się nudziłam, nie mogąc doczekać się, kiedy nadejdzie koniec tego rozdziału. Historia pędzi jak huragan, co też ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony szybkie tempo nie pozwala nam na stagnację, a z drugiej miałam wrażenie, że nie zdążyłam poznać jednego pokolenia bohaterów, a tu, na kolejnej stronie, okazuje się, że są staruszkami i już przekazują monetę kolejnym członkom rodziny. Miałam wrażenie, że ten tłum bohaterów przeplatany choćby wzmiankami o Łukasiewiczu, Banachu, Einsteinie, Reymoncie to dla mnie trochę za dużo. Czasem mniej znaczy lepiej.
Mimo wszystko nie mogę odmówić autorowi ani finezji, ani rozmachu, ani wyobraźni. Dodam, że czytając powieść doskonale się bawiłam, a także odświeżyłam sobie nieco historię Polski. Już w kolejce czeka drugi tom i mam nadzieję, że będzie przynajmniej na tym samym poziomie.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Zbigniew Zborowski, „Spotkajmy się zanim przyjdzie zima”, Czarna Owca, Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat