Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Agnieszką Taborską, pisarką, historyczką sztuki i jedną z najwybitniejszych światowych badaczek surrealizmu.
Pierwsze pytanie będzie z pewnością cenne dla osób, które nie przeczytały Pani Poradnika: Czego współcześnie powinniśmy się uczyć od surrealistów?
Spojrzenia z dystansem na to, co wokół. Sposobów na poznanie siebie. Ćwiczenia wyobraźni. Poczucia humoru – to może lekcja najważniejsza. No i aktywizmu, bo surrealiści stanowili grupę bardzo świadomą politycznie i społecznie. Uczestniczyli w lokalnych paryskich konfliktach; występowali przeciwko wystawom kolonialnym; apelowali o zmianę traktowania psychicznie chorych; brali w obronę kobiety, które popełniły zbrodnie, a społeczeństwo potępiało je w czambuł bez zrozumienia „okoliczności łagodzących”. Niejeden wieczór kończyli na komisariacie.
Czy obecnie jesteśmy otoczeni estetyką surrealistyczną? I czy ma on w dzisiejszym świecie swoich kontynuatorów?
Nie nazwałabym ich kontynuatorami, raczej imitatorami. Ile reklam, wideoklipów, witryn sklepowych czerpie z tej estetyki! Bardzo łatwo to robić, nie wymyślając niczego nowego. Choć są też oczywiście artyści, którzy inspirują się surrealizmem w sposób twórczy.
W Pani książce zawarta jest informacja o komercjalizacji surrealizmu. Jak to się właściwie stało, że kierunek w sztuce, którego początki przypadają na lata dwudzieste XX wieku, jest obecny dziś w reklamie? Czy to celowy zabieg a może nieświadome działania?
Surrealiści przewartościowali „opowiadanie” o rzeczach. Man Ray w zdjęciach i rayogramach, Magritte w obrazach poświęcali przedmiotom uwagę wcześniej zarezerwowaną dla ludzi czy świętych. Taka estetyka, emanująca tajemnicą i dziwnością, świetnie sprawdza się w reklamach. Toteż ich projektanci przejęli ten język. Od czasu „Psa andaluzyjskiego” Buñuela i Dalego reklamowe wideoklipy wyglądają jak nieco uproszczone sceny z tego kultowego filmu. Po umyciu włosów szamponem takiej to a takiej firmy modelka biegnie po piasku, nie zostawiając śladów. Ktoś w markowych butach gra na fortepianie zalewanym przez fale. I tak dalej. Surrealiści są zresztą tej sytuacji częściowo winni, szczególnie Magritte i Dali, którzy zaangażowali się w flirt z reklamowym przemysłem.
Surrealiści jak wiadomo z Poradnika, namiętnie rejestrowali swoje sny. Przykładem jest Breton, notujący urywki zdań pojawiających się tu przy przebudzeniu, czy Gordon Onslow Ford, trzymający pod poduszką notes – chcąc uwiecznić każdy sen na piśmie. Czy to nadmierne skupienie się surrealistów na fantazji i marzeniach, nie sprawia, że traci się tu i teraz, zapominając o rzeczywistości?
Wręcz przeciwnie. Proszę pamiętać, że surrealizm – jak wcześniej dadaizm – był reakcją na pierwszą wojnę, największą rzeź w ówczesnych pisanych dziejach ludzkości. Badając sny i podświadomość, surrealiści starali się zastąpić stare, skompromitowane metody poznania nowymi. W odróżnieniu od większości awangardowych ruchów nie mieli ambicji tylko estetycznych. Chcieli – błahostka! – zmienić świat. Stąd ich zaangażowanie w kwestie polityczne i społeczne, o czym mówiłam wcześniej. Stąd ich krytyka instytucji współodpowiedzialnych za wojnę: państwa, Kościoła, nawet tradycyjnej rodziny. Wiele ryzykowali, by tu i teraz stało się mniej opresyjne.
Tytuł książki może wzbudzać niepokój. Czy uważa Pani, że w dzisiejszym świecie łatwo zwariować?
A Pani inaczej to widzi? Oczywiście każde pokolenie jest przekonane, że żyje w czasach jedynych, niezwykłych, najtrudniejszych, najciekawszych i najdziwniejszych. Jednak, gdy patrzę wstecz – czyli do późnych lat 60., bo na tyle starcza mi pamięci – nie mam wątpliwości, że wydarza się teraz więcej katastrof niż kiedykolwiek za mojego życia. Coraz groźniejsze klęski ekologiczne; kryzysy polityczne; pandemie; tragedie uchodźców; zobojętnienie ludzi. Wszystko wskazuje na to, że stoimy u progu nowej ery i że nie jest to era świetlana.
Czy zatem sztuka ma nam pomóc wyzwolić się z pułapki dręczących myśli, negatywnego patrzenia na świat i być swego rodzaju remedium na współczesne troski?
Może pomóc. Tak jak joga, medytacje, spacery, adopcja psa, uprawianie ogrodu, czytanie książek, oglądanie filmów, słuchanie muzyki, rozmowa z rodziną i przyjaciółmi, czy praca, którą się lubi. Na pewno nie zaszkodzi. Spróbować nic nie kosztuje.
Przyznam się szczerze, że czytając książkę, porady wydawały mi się z jednej strony oczywiste, a jednak niełatwe. Posłużę się przykładem rady numer 55: „Walcz z rutyną. Szukaj magii tam, gdzie inni jej nie widzą. (…) Obalaj wszelkie tabu, ćwicz wrażliwość, nie przestawaj być buntowniczką/ buntownikiem, patrz na świat ciągle innymi oczami, trop cudowność”. Czy można być nieoczywistym surrealistą? Nie wiedzieć, że wyznaje się jego zasady?
Jeśli chodzi o surrealizm, wszystko jest możliwe. Może się nawet okazać, że najbardziej zatwardziałe realistki/realiści w głębi ducha marzą o surrealizmie. Oby Poradnik pomógł im te wyparte tęsknoty w sobie odkryć!
Liczba porad w książce wynosi 56, czy przetestowała je Pani wszystkie we własnym życiu?
Z kilkoma wyjątkami. „Savoir mourir” postaram się wcielić w „życie” w odpowiedniej chwili. Na surrealistyczne gotowanie jestem zbyt kiepską kucharką. Niestety w żadnego polityka nie rzuciłam tortem. Nie spróbowałam niektórych technik artystycznych, takich jak dekalkomania czy frotaż. A dla wielu artystów są studnią inspiracji. Rady „Jak zbijać fortunę” też nie udało mi się jeszcze zrealizować. Wciąż czekam.
A co daje Pani obcowanie z surrealizmem na co dzień?
Oddech. A to na co dzień bardzo dużo.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!
Rozmawiała
Iwona Szymbara
(iwona.szymbara@dlalejdis.pl)
Fot. z archiwum autorki