„Stulecie trucicieli” – recenzja

Recenzja książki „Stulecie trucicieli”.
Stulecie winnych, niewinnych i tych gdzieś pomiędzy.

Dawno nie zdarzyło mi się czytać książki o tak mylącym, żeby nie powiedzieć oszukańczym, wstępie. Linda Stratmann obiecała w nim, że książka nie będzie „zestawieniem niepowiązanych ze sobą zbrodni, słynnych, a także mało znanych”. Być może jestem w tym odczuciu osamotniona, ale dokładnie takie wrażenie odniosłam, kiedy mój umysł coraz bardziej buntował się w trakcie lektury.

Pomiędzy zarysowaniem tła społecznego dotyczącego łatwej dostępności trucizn wszelakich, „klauzuli bękartów”, czyli przepisu zrzucającego ciężar utrzymania dziecka z nieprawego łoża na matkę i dwóch ustaw regulujących przynajmniej teoretycznie kwestię sprzedaży substancji trujących w epoce wiktoriańskiej przeskakujemy przez kilkadziesiąt(!) przypadków otruć.

Mimo iż stereotypowo były one domeną wyłącznie ubogich kobiet, w rzeczywistości decydowano się  na nie bez względu na płeć i status materialny. Służący truli gospodarzy, gospodarze służących, mężowie żony, żony mężów, rodzice dzieci, dzieci rodziców i dziadków, a nawet lekarze swoich pacjentów i znajomych. Dominował arszenik, ale w użyciu był również octan ołowiu, kwas pruski, strychnina, trucizny roślinne i laudanum preferowane przez matki usypiające swe dzieci na śmierć.

Sądy wydawały niejednokrotnie kontrowersyjne wyroki. Prasa, jak to prasa, wyolbrzymiała zjawisko, chociaż otrucie jako jedna z przyczyn zgonów, jak i metod morderstwa, było i jest jedną z najrzadziej spotykanych. Dorzućmy do tego naukowców zaangażowanych bardziej w polityczne i osobiste porachunki niż znalezienie wiarygodnego sposobu na wykrywanie trucizn, a dostaniemy gotowy materiał na szerzącą się w społeczeństwie paranoję strachu.

Wielka szkoda, że autorce nie udało się wywołać jej choć w minimalnym stopniu w „Stuleciu trucicieli”. Linda Stratmann operuje schematycznym, suchym i miejscami zagmatwanym stylem, co dodatkowo czyni przechodzenie od jednej zbrodni do drugiej coraz bardziej usypiającym i frustrującym przeżyciem. Myślę, że zamiast doświadczać chronicznego deja vu, czytając o kolejnej Mary Ann (najwyraźniej wybitnie popularne imię w XIX-wiecznej Anglii), pisarka mogła dokonać podziału przestępstw pod względem motywu (niezadowolenie względem pracodawcy, chęć pozbycia się współmałżonka lub krewnego, zysk finansowy itd.) a następnie poprzestała na zaprezentowaniu kilku wybranych przypadków. Mniej znaczy lepiej, naprawdę.

Z technicznego punktu widzenia na odwrót - więcej ilustracji i akapitów, większa i bardziej rozproszona czcionka oraz interlinia zamiast dosłownych ścian tekstu uczyniłyby proces zgłębiania tej pozycji bardziej znośnym.

Sięgając po książkę z ryciną z pociągającym drinka szkieletem, byłam nastawiona na fascynująco-straszną podróż w przeszłość. Niestety, finalnie skończyło się na przysłowiowej drodze przez mękę i poczuciu zmarnowanego potencjału.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Linda Stratmann, „Stulecie trucicieli”, Wydawnictwo RM, Warszawa, 2019 r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat