Otóż widzowie zostali zaproszeni do zajęcia kilku rzędów krzeseł umieszczonych na scenie. Z bliska można było oglądać nieustannie zmieniające się emocje na twarzy aktorów.
Do takiego złączenia widzów z artystami doszło podczas dyplomowego spektaklu studentów Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Reżyserowane przez genialną Maję Komorowską przedstawienie stanowiło koniec jej kariery pedagogicznej. I to mocny koniec. Reżyser rzuciła swoich studentów na głęboką wodę, powierzając im złożone charaktery wykreowane przez Fiodora Dostojewskiego w dwóch jego powieściach – „Idiocie” i „Braciach Karamazow”.
Spektakl, składający się z dwóch części „Wokół Myszkina” i „Wokół Aloszy”, trwał ponad trzy godziny. Wybrano istotne dla tytułowych postaci fragmenty dzieł Dostojewskiego. Zróżnicowanych bohaterów łączyła graniczność sytuacji, przed którymi zostali postawieni, a także bogactwo emocji, jakich w tych momentach doświadczali.
Choć nazwy obu części odnoszą się do bohaterów płci męskiej, to z pełnym przekonaniem stwierdzam, że na scenie królowała kobieta. Małgorzata Mikołajczak, w roli Nastazji Filipownej, grała całą sobą, swoim wyrazistym, głębokim głosem, strzelistą postacią, a nawet strojem. Odziana w powłóczyste suknie ekspresyjnie przerzucała fałdami stroju, obracała się zamaszyście.
Również Karol Dziuba jako Myszkin i Julian Świeżewski w roli Rogożyna zapadli w moją pamięć. Obaj zakochani w Nastazji reprezentowali dwa odcienie tego uczucia: pierwszy wzruszająco ukazywał miłość współczującą, a pełne namiętności, porywczości i agresji, szaleństwa wręcz, uczucie Rogożyna aż wibrowało na scenie.
Zachwycił mnie również umiar, z jakim została potraktowana scena, na której znajdowało się bardzo mało elementów. Nie odrywało to uwagi widza od postaci, ich historii, dramatów. A z drugiej strony dochodziło do ciekawej gry przestrzenią. W jej zmienianiu brali udział sami aktorzy, w trakcie spektaklu przenosili oni krzesła czy stolik – na bieżąco kreowali nowe pomieszczenia. Za scenografię odpowiadała Małgorzata Grabowska-Kozera, która również przygotowała kostiumy.
Moją uwagę zwróciło też oświetlenie, o które zadbał Łukasz Wojtas. Przez większość czasu na scenie panował półmrok, co było oczywiście w pełnej zgodzie z tym, co się podczas spektaklu działo. Trafnie oddawało to również rosyjskiego ducha twórczości Dostojewskiego.
Pomysły Mai Komorowskiej i ekipy z nią współpracującej – złączenie widowni z aktorami, umiar w scenografii, powściągliwe operowanie światłem – pozwoliły widzom skoncentrować się na grze studentów. A przecież o to w dyplomowych spektaklach chodzi – jest to sprawdzian dla aktorów rozpoczynających właśnie karierę artystyczną. „Szkice z Dostojewskiego” pokazały według mnie młodych aktorów od jak najlepszej strony i zapowiedziały pozytywnie ich zawodową przyszłość.
Katarzyna Kolibabska
(katarzyna.kolibabska@dlalejdis.pl)