„Szpital dla psychopatów” – recenzja

Recenzja książki „Szpital dla psychopatów”.
„Mamy możliwość zaangażowania się, prawdziwego wczucia się w radość i przygnębienie. Jest to specjalizacja, która zajmuje się życiem.”

Generalnie nie przywiązuję się do pisarzy i rzadko sięgam po serie poświęcone postaciom przerabiającym taśmowo śledztwa, czy osobiste problemy. Wolę, otwierając książkę, robić to z myślą, że ostatnia strona oznacza koniec historii. W przypadku literatury faktu ciężko jednak jest objąć ogrom wiedzy, czy osobistych doświadczeń, dlatego też czasem ciekawość wygrywa z przyzwyczajeniem i robię od tych reguł wyjątki. Niedawno zasłużyła na to wyróżnienie Sue Black, a teraz przyszła kolej na Stephena Seagera, którego „Psychopatów” recenzowałam w zeszłym roku.

Oficjalny opis „Szpitala dla psychopatów” niewiele mówił i nie sugerował, czy wydarzenia w nim opisane będą dotyczyć tego, co nastąpiło po lub przed pobycie w Gomorze. Po przewertowaniu anglojęzycznego portalu książkowego okazało się, że „Psychopaci” są chronologicznie ostatnią pozycją w dorobku, a „Szpital…” dotyczy okresu, w którym 38-letni autor, po porzuceniu oddziału ratunkowego, rozpoczyna roczny staż jako psychiatra w szpitalu okręgowym w Los Angeles.

Ponownie muszę przyznać, że autor radzi sobie z operowaniem słowem i wywoływaniem całego wachlarza emocji lepiej niż niejeden zawodowy pisarz. Język jest bardzo plastyczny i naturalny, dzięki czemu nie tylko „płyniemy” przez tekst, z łatwością wyobrażając sobie naszego narratora w różnych, czasem mrożących krew w żyłach, czasem nieco komicznych, lecz nieprzekoloryzowanych sytuacjach (nie wiem, jak to możliwe, że nikt jeszcze nie kupił praw do serialowej adaptacji), ale również możemy liznąć nieco teoretycznych podstaw. Co ważne, w odróżnieniu od wielu innych pozycji z gatunku, nie rozbijają one spójności narracji, a dodatkowo ją wzbogacają, pozwalając czytelnikowi lepiej zrozumieć opisywaną jednostkę chorobową. Mimo mocnej i przytłaczającej tematyki znalazło się miejsce na nutę humoru, koleżeńskiego i rodzinnego ciepła oraz abstrakcji (genialny wątek „Houdiniego” i jego nagłe pojawienie w trakcie odprawy).

Muszę jednak coś skrytykować. Zrobienie z „Psychward”, czyli oddziału psychiatrycznego „Szpitala dla psychopatów” ma tyle samo sensu, co teoria dwubiegunowej pacjentki odnośnie bycia w ciąży z księciem Karolem. W trakcie lektury spotykamy 1 (słownie: jedną) osobę, którą możnaby określić mianem psychopaty. W tym szpitalu wcale nie leczy się najcięższych przypadków przestępców, chyba, że ktoś uznaje za takich babcie z Alzheimerem, ludzi sikających w parku, czy wybuchających agresją z powodu epizodu psychotycznego. Większość pacjentów to ofiary swoich przypadłości i życia w zamkniętym kręgu ubóstwa na marginesie społeczeństwa. Uznawanie ich zbiorczo za grupę psychopatów jest zarówno dalekie od prawdy, jak i krzywdzące.

Mimo iż tym razem prawie nie stajemy twarzą w twarz z mordercami, nie znaczy to, że starcie początkującego psychiatry z rzeczywistością oddziału określanego mianem „Śmietnika” pozbawione jest suspensu. Stephen Seager buduje swą opowieść w sposób wyważony i przekonujący, przeplatając ludzkie dramaty z wnikliwymi, również samokrytycznymi obserwacjami. Zdecydowanie nie każdy może być psychiatrą, ale za to każdy, kto chciałby dowiedzieć się, jak wyglądają pierwsze kroki w tym zawodzie, może to dzięki niemu zrobić.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Stephen Seager „Szpital dla psychopatów”, Wydawnictwo Filia, Poznań, 2021r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat