Są książki, które rozkręcają się powoli, są i takie, które zaczynają się od „trzęsienia ziemi”, a potem już tylko patrzymy, jak opada kurz. Są wreszcie takie, których lektura przypomina nieustanną jazdę kolejką górską. Takie właśnie jest „Trzynaśc13”. Narzekałam, że w „Mrocznym jeziorze” Sarah Bailey zabrakło mi elementów tworzących dobrą opowieść z dreszczykiem. Steve Cavanagh wynagrodził mi te niedobory z nawiązką.
„Trzynaśc13” jest czwartą częścią cyklu o Eddiem Flynnie, oszuście, który postanowił zostać adwokatem i okazał się być w tym fachu równie dobry. Mimo iż mnie było to pierwsze spotkanie z tym bohaterem, w ogóle nie miałam wrażenia wrzucenia na głęboką wodę. Autor doskonale wie, co zrobić, aby powieść zyskała jak najszersze grono czytelników, broniąc się zarówno jako osobna historia, jak i kontynuacja. Obyło się bez przydługich i niepotrzebnych wyjaśnień, wystarczyło zasygnalizowanie w kilku momentach, że konkretna decyzja Flynna wynika ze spraw sprzed lat. Tyle i aż tyle, mniej = lepiej.
Tym razem klientem Eddiego jest znany hollywódzki aktor Robert Solomon oskarżony o zabicie żony i ochroniarza. Widoczna na miejscu zbrodni brutalność przemawia za zbrodnią w afekcie, jednak pewien przedmiot znaleziony w ustach jednej z ofiar sugeruje, że mogło to być zabójstwo zaplanowane z wyprzedzeniem. W stanie Nowy Jork istnieje co prawda kara śmierci, ale od czasu jej przywrócenia nie została wykonana ani razu. W związku z tym utrzymującemu niewinność Solomonowi bez względu na ustalenie, czy było to morderstwo pierwszego, czy drugiego stopnia, grozić może maksymalnie dożywocie. Gdy Eddie i Robert przygotowują się do trudnego procesu, pewien mężczyzna krok po kroku usuwa wszelkie przeszkody (czytaj: osoby) stojące na drodze do zasiadania w ławie przysięgłych. Jego celem jest wpłynięcie na pozostałych i uzyskanie wyroku skazującego. Odpowiedź na pytanie „dlaczego?” jest nieco bardziej skomplikowana i nie będę odbierać przyjemności z próby zrozumienia pokręconej logiki tego człowieka.
Jedno jest pewne. Wejście na salę rozpraw to początek emocjonującej gry z ogromną stawką. Flynn musi nie tylko zmierzyć się z argumentami oskarżenia i wychodzącymi na jaw sekretami Solomona, ale również ciemnymi zamiarami przysięgłego i własnymi problemami z funkcjonariuszami prawa. Cavanagh genialnie podkręca napięcie, używając narracji pierwszoosobowej dla rozdziałów opowiadanych z perspektywy adwokata oraz trzecioosobowej dla poczynań tajemniczego mężczyzny i rozwoju wydarzeń podczas procesu. Na dodatek wszystko rozgrywa się w ciągu zaledwie pięciu dni, także nie ma mowy o nudzie i graniu na zwłokę poprzez wątki romansowe, czy opisy nowojorskiego budownictwa.
„Trzynaśc13” jest nieszablonowym i błyskotliwym miksem thrillera, kryminału i dramatu sądowego. Być może finałowe zwroty akcji są nieco przesadzone, ale raczej trudno się spodziewać, że koniec tej historii mógł być mniej spektakularny. Jestem przekonana, że zdolny reżyser zdołałby z powodzeniem przenieść elektryzująca atmosferę powieści na mały ekran. Byłby z tego naprawdę dobry serial Netflixa*.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Steve Cavanagh, „Trzynaśc13”, Warszawa, Wydawnictwo Albatros, 2020 r
*Aluzja do ostatniego rozdziału.