W pierwszym odcinku nowego sezonu zawitaliśmy do gdańskiego Przymorza, gdzie od pięćdziesięciu lat stoi węgierska restauracja „Czardasz”, w PRL-u znana i lubiana nie tylko przez mieszkańców miasta, ale także przez zagraniczne osobistości. Od kilku lat prowadzi ją małżeństwo: Wanda i Andrzej, choć tylko Wanda jest na miejscu na stałe. Jej mąż bowiem przede wszystkim jest marynarzem, który żonę wspiera – lub nie, jak pokazała pierwsza połowa odcinka –sporadycznie. O pomoc Magdę Gessler poprosili z powodu małej ilości klientów. A to i tak delikatnie powiedziane. Jak sama właścicielka wyznała, w tygodniu pracującym restaurację można by zamknąć, bo nie pojawia się w niej nikt. Zapytani o zdanie mieszkańcy osiedla rzeczywiście jej unikają, mając niemiłe wspomnienia. Inni zaś dokonują rezerwacji okazjonalnie, najczęściej z powodu śmierci członka rodziny, gdy trzeba gdzieś wyprawić stypę. Smutna, druzgocąca prawda. Nie ma się jednak czemu dziwić, skoro szefową kuchni jest kobieta nieznająca się na węgierskim potrawach, a wystrój wnętrza... cóż, także pozostawia wiele do życzenia.
Po przyjęciu wyzwania, Magda Gessler stanęła w progach „Czardasza” pełna nadziei, a przynajmniej tak to sobie możemy wyobrazić. Styliści w pierwszym odcinku Kuchennych Rewolucji ubrali ją w optymistyczne różowe kolory, w których wyglądała dziewczęco, świeżo i promieniście. Można było się spodziewać, że będzie milsza... ale nic z tego. Tuż po zobaczeniu sali przyczepiła się do braku węgierskiego klimatu, wyglądu dywanu, a także ogólnej kiczowatości wnętrza. Niedługo później zganiła również czas oczekiwania na potrawy, który przekroczył trzydzieści minut, choć była w lokalu jedynym gościem. Rosół, który jej zaserwowano, okazał się wodą bez warzyw, placek zaś był „ohydny”, niedoprawiony i niemający nic wspólnego z Węgrami, tak jak wcześniej wspomniane wnętrze. Tyle dobrze, że przynajmniej właściciele są konsekwentni w swej nijakości. Prowadząca opuściła lokal głodna, za to z głową pełną pomysłów na zmiany.
A zmiany w pierwszym odcinku naprawdę się udały. Nie zawsze, a może nawet rzadko jestem do nich przekonana, tym razem jednak z paskudnego wnętrza ekipie udało się wypracować coś naprawdę ładnego i żywego. Czerwień nadała sali charakteru, a stoły aż się prosiły, by do nich zasiąść i zamawiać. Szefowa kuchni nauczyła się gotować węgierskie dania, a wraz z nią reszta załogi. Po powrocie Gessler była więc zadowolona, a rewolucję mogła uznać i uznała za udaną. Podczas kręcenia na własną rewolucję załapało się także małżeństwo Wandy i Andrzeja, w pierwszej części programu utykające na jedną nogę, w drugiej wsparte o kulę, choć nadal nie w pełni sprawne. Cóż, telewizja może i sypnęła na ich głowy trochę magicznego proszku, ale czy nie spłucze się on podczas pierwszego mycia – to musicie ocenić sami, najlepiej jadąc do „Czardasza” i bacznie obserwując atmosferę.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
Fot. TVN