„Wirus” – recenzja

Recenzja książki „Wirus”.
Robin Cook to mistrz thrillerów medycznych. To właśnie jego bestsellerowa książka „Coma” zapoczątkowała szał na tego typu gatunek literacki.

Robin Cook, z wykształcenia lekarz, jest autorem kilkudziesięciu innych bestsellerowych powieści, m.in. „Dopuszczalne ryzyko”, „Sfinks” czy „Stan termalny”. Tym razem powraca z nowym thrillerem „Wirus”.

Usiłując zafundować sobie odrobinę normalności podczas pandemii COVID-19, Brian Murphy wybiera się z rodziną na Cape Cod. Wkrótce u jego żony Emmy pojawiają się niepokojące grypopodobne symptomy. W trakcie drogi powrotnej do Nowego Jorku Emma dostaje napadu padaczkowego. W szpitalu lekarze diagnozują u niej wschodnie końskie zapalenie mózgu – śmiertelną chorobę roznoszoną przez komary. Trudna sytuacja rodziny zmienia się w prawdziwy horror, kiedy szpital wystawia Brianowi astronomiczny rachunek za pobyt żony na OIOM-ie, a jego firma ubezpieczeniowa odmawia pokrycia kosztów leczenia. Chociaż wszystkie okoliczności sprzysięgły się przeciwko niemu, Brian usiłuje walczyć o sprawiedliwość z szokująco zobojętniałym systemem opieki zdrowotnej.

O systemie opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych wiele słyszałam, zazwyczaj same negatywne informacje. Wierzyć się nie chce, że w cywilizowanym kraju, światowym mocarstwie, w XXI wieku, ludzie pozbawieni są podstawowej opieki zdrowotnej. Bez porządnego ubezpieczenia zdrowotnego pacjenci nie posiadają żadnych praw i przywilejów. Nikogo nie obchodzi, że ktoś może umrzeć; odmawia sią ludziom pomocy tylko dlatego, że nie posiadają polisy ubezpieczeniowej lub wystawia się nierealne do spłaty astronomiczne rachunki za uratowanie ludzkiego życia. W swojej najnowszej powieści Robin Cook pozwala czytelnikowi zajrzeć za kulisy bezlitosnego i niesprawiedliwego układu, który bez żadnych skrupułów żeruje na pacjentach i ich tragediach. W mistrzowskim stylu obnaża okrucieństwo opartego na żądzy zysku i chciwości systemu opieki zdrowotnej.

W książkach Robina Cooka zaczytywałam się w licealnych czasach. Z wypiekami na twarzy chłonęłam każde zdanie, a jego powieści do końca trzymały mnie w napięciu. Po latach przerwy od jego twórczości, wpadła mi w ręce najnowsza książka „Wirus”, która niestety bardzo mnie rozczarowała. To thriller, który skupia się nie na samym wirusie czy jego genezie, ale raczej na niedociągnięciach amerykańskiej służy zdrowia. Właściwie powinnam napisać, że jest o żerowaniu na ludzkiej krzywdzie i niesprawiedliwości społecznej. Przyzwyczaiłam się, że każda jego kolejna powieść jest lepsza od poprzedniej, trzyma w napięciu do ostatniej strony. Jednak po latach przerwy – jak widzę – dużo się zmieniło. Jedno muszę przyznać – zakończenie totalnie mnie zaskoczyło. Zupełnie nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji.

Ostatnimi czasy, a konkretniej od wybuchu pandemii koronawirusa, powieści na nim oparte, rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Chociaż teraz już wiemy, co to za paskudztwo i nauczyliśmy się z nim egzystować, to historie związane z innymi śmiercionośnymi mikrobami budzą niepokój, a wręcz przerażenie. Mimo wszystko chcemy o tym czytać. Sądziłam, że „Wirus” Robina Cooka jest o nowym wirusie, który niebawem spustoszy świat. Nie do końca tak jest, ale mimo wszystko dobrze się czyta. Warto dotrwać do ostatniej strony, bo zakończenie totalnie zaskakuje.

Klaudia Kwiatkowska
(klaudia.kwiatkowska@dlalejdis.pl)

Robin Cook, „Wirus”, Wydawnictwo REBIS, 2022




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat