Porozmawiamy m.in. o sztuce tworzenia, zarządzaniu i komedii małżeńskiej.
SKD: Przygotowując się do wywiadu z Panią oczywiście przepuściłam szturm na wyszukiwarkę Google w poszukiwaniu informacji do rozmowy i jakie było moje zdziwienie, że nic nie znalazłam. Dlatego zacznę niestandardowo - jak zdefiniuje Pani swoją osobę? Czy może Pani uchylić rąbka aury tajemniczości, która Panią otacza?
AP: Każdy z nas pełni tak wiele ról społecznych, że naprawdę można definiować się na różne sposoby. Ja chyba przede wszystkim jestem mamą. Kilka lat temu przeprowadziliśmy się z mężem pod Warszawę, a jedyne, co nas odróżnia od tysięcy polskich rodzin, jest to, że w naszym ogródku zamiast szopy na narzędzia jest stajnia, w której mieszkają trzy konie.
SKD: A jak zaczęła się Pani pisarska przygoda? Czemu akurat literatura dziecięca? I skąd pomysł uderzenia w literaturę bardziej obyczajową?
AP: Moja pisarska przygoda wcale nie zaczęła się od literatury dziecięcej. Zaczęłam pisać przez przypadek i naprawdę nie wiązałam z tym żadnych ambicji. Wpadłam na pomysł, że w ramach prezentu urodzinowego dla męża napiszę krótkie opowiadanie, ot, taka zabawna historyjka na kilka stron, w której chciałam puścić do niego oko. Okazało się jednak, że tekst zaczął puchnąć w niekontrolowany sposób. Z pięciu stron zrobiło się 50, potem 100… Gdzieś po drodze zrozumiałam, że może faktycznie będzie z tego „prawdziwa” książka. Wiedziałam jednak, że opisanie wszystkich wątków, które miałam jeszcze w głowie zajmie mi dużo czasu, potem niekończące się miesiące oczekiwania i nadziei, czy jakieś wydawnictwo zainteresuje się tym teksem i podejmie ryzyko współpracy z anonimowym debiutantem. Ponieważ jestem bardzo niecierpliwa, postanowiłam w międzyczasie napisać w kilka dni kompletny krótki tekst, który będę mogła od razu wysłać i zobaczyć, czy coś się będzie działo. Napisałam więc historyjkę o Zuzi, która była odpowiedzią na jedno proste pytanie: co spodoba się moim dzieciom? Zdaję sobie sprawę z tego, że miałam dużo szczęścia, ponieważ wydawnictwo Skrzat skontaktowało się ze mną w ciągu zaledwie kilku godzin. Zostałam poproszona o napisanie kontynuacji przygód Zuzi i tak się wszystko zaczęło.
SKD: Dla kogo łatwiej się pisze - dla dorosłych czy dla dzieci?
AP: Chyba mimo wszystko dla dorosłych. Dzieci są bardzo wymagającym odbiorcą, którego bardzo łatwo jest znudzić. Nie jest łatwo wejść w ich sposób pojmowania świata. Trzeba pisać jasno i zrozumiale, ale nie infantylnie. Zawsze staram się dopilnować, żeby w każdym tekście pojawiły się jakieś zabawne wątki i postacie. To od razu podnosi walory książeczki w oczach małych czytelników.
SKD: Co stanowi największe wyzwanie podczas pisania?
AP: Ubrać myśli w słowa. Zawsze wiem, co chcę napisać. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym zawisła nad komputerem z pustką w głowie i pytaniem: co dalej? Ale złapać te myśli, które uciekają jak mydło w kąpieli, jest dla mnie nieodmiennie dużym wyzwaniem. To jest trochę tak jak z sesją egzaminacyjną: najbliższa jest najgorsza. Podobnie jest z rozdziałami do napisania.
SKD: Jak wygląda u Pana proces tworzenia? Czy pisanie to Pana główna "praca"? Czy też traktuje Pan to bardziej jak hobby a nie sposób zarobkowania?
Kiedyś uczyłam angielskiego, jednak już od kilku lat się tym nie zajmuję. Duża rodzina (zwłaszcza taka z psami i końmi) jest jak malutkie przedsiębiorstwo - a ja nim zarządzam ;-) i nie narzekam na brak zajęć. W wolnych chwilach, kiedy w domu panuje jako taka cisza i spokój, siadam i piszę. Chyba, że nie mam na to siły. Wtedy siadam i czytam.
SKD: Jak wygląda Pani „dzień z życia pisarza”? Czy ma Pani jakiś swój rytuał czy schemat działania?
Nie czekam na inspiracje, które na mnie spłyną… Nie ma lekko, trzeba swoje odsiedzieć z laptopem na kolanach. Pisanie jest dla mnie trudnym zadaniem, które wymaga ogromnego skupienia. Ostatnio zaczęłam pisać z wielkimi słuchawkami na uszach, które odcinają mnie od prawie nieprzerwanego gwaru, jaki panuje w naszym domu.
SKD: Czy czyta Pani opinie na temat swoich książek? Bo nie ukrywam, że Pani książka "Facet kontra kłopoty" rozbawiła mnie do łez, jak również moich rodziców i męża. Czy czerpała Pani inspiracje z własnego życia?
Czytam. Zawsze, kiedy ktoś napisze jakieś dobre słowo, robi mi się miło. Chciałabym, żeby ta książka dostarczyła czytelnikowi odrobinę wytchnienia i niezobowiązującego relaksu. Jeśli uda mi się kogoś rozbawić - super, cieszę się jeszcze bardziej. Tak naprawdę pisanie komedii jest bardzo ryzykowne, bo coś co ma być śmieszne, a nie jest, jest żenujące. Oddziela to bardzo cienka linia. Mam nadzieję, że udało mi się pozostać w bezpiecznej granicy wywoływania uśmiechu.
SKD: Zdecydowanie udało się Pani wywołać pozytywną salwę śmiechu u mnie i członków mojej rodziny, chętnie przeczytałabym kontynuację. Zatem jakie plany na przyszłość?
Jak tylko uporam się z dość dużym projektem, nad którym aktualnie pracuję, zacznę pisać historię pewnej pięknej przyjaźni, przeznaczonej dla dzieci w wieku ok 9-12 lat. Za każdym razem, kiedy myślę o zakończeniu tej opowieści, przechodzą mnie ciarki ze wzruszenia. Mam tylko nadzieję, że kiedy zacznę przelewać ją na papier, znajdę odpowiednie słowa.
SKD: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia ubrania uczuć w słowa.
Rozmawiała
Sandra Kortas-Dorsz
(sandra.kortas@dlalejdis.pl)
Fot. Materiały wydawnicze