Wywiad z Beth O’Leary

Wywiad z Beth O’Leary, autorką książki Współlokatorzy.
„Jeśli długo nie piszę, staję się poirytowana, jak wtedy, kiedy przez dłuższy czas nie umyję włosów..”

Beth O’Leary – niedawno nikomu nieznana marzycielka, pisząca swoje historie w drodze pomiędzy domem a pracą, dziś – wschodząca gwiazda komedii romantycznych. Powieść „Współlokatorzy” szturmem podbiła polski rynek, zjednując sobie rzesze fanów. W rozmowie z portalem dlaLejdis brytyjska autorka zdradza nam, jak powstała historia Tiffy i Leona, co daje jej pisanie, kim jest jej pomocnik oraz o czym będzie kolejna jej książka. Z Beth O’ Leary rozmawia Anna Stasiuk.

Anna: Droga Beth, informacje o tobie w polskich mediach są dość skąpe. Dowiedziałam się jednak, że studiowałaś filologię angielską. Jak wspominasz ten czas? Co wyniosłaś ze swoich studiów?

Beth: Witaj! Rzeczywiście, studiowałam filologię angielską. To były cudowne trzy lata – niezwykle luksusowe, jeśli chodzi o ilość wolnego czasu i przestrzeni, by czytać literaturę i o niej myśleć. Choć prawda jest taka, że niewiele wtedy pisałam. Byłam tak bardzo skoncentrowana na tworzeniu akademickich esejów i czytaniu cudzych dzieł, że nie miałam czasu na pisanie dla przyjemności. Po zakończeniu studiów doceniłam fakt, że od tego momentu mogę już rozkoszować się lekturami spoza ściśle określonej listy, takimi, które sama wybiorę. To bardzo pobudza pisarską kreatywność.

Anna: „Współlokatorzy” to powieść o Tiffy i Leonie, którzy dzielą mieszkanie i łóżko, a nigdy się nie spotkali. Co zainspirowało Cię do napisania tej książki?
Beth: Pomysł, na którym oparłam „Współlokatorów” – dwoje nieznajomych, którzy w różnym czasie zajmują jedną przestrzeń życiową – zainspirowało moje własne doświadczenie. Wprowadziłam się do chłopaka, który właśnie zaczął pracę w szpitalu. Jako młody lekarz często pracował na nocne zmiany. Nie widywaliśmy się całymi dniami: wracał, kiedy byłam w pracy, a kiedy ja docierałam do domu, już go nie było. Któreś z nas zawsze zajmowało łóżko, ale nigdy nie znajdowaliśmy się w nim w tym samym czasie. Zaczęłam więc myśleć, jak by to wyglądało, gdyby w podobnej sytuacji znalazło się dwoje obcych sobie ludzi. Czy mimo wszystko zbliżyliby się do siebie, mimowolnie dowiadując się coraz więcej o sobie z drobnych śladów codziennej obecności pozostawianych we wspólnym mieszkaniu?

Anna: Czy postacie Tiffy i Leona mają swoje pierwowzory, czy wymyśliłaś je od A do Z?
Beth: Ani Tiffy, ani Leon nie są wzorowani na żadnej konkretnej postaci, choć pewnie można w nich znaleźć pewne cechy moich przyjaciół, znajomych, a nawet obcych osób, które epizodycznie przewinęły się przez moje życie… Trudno mi stwierdzić, dlaczego moi bohaterowie są tacy, jacy są. Ich charakter kształtuje się stopniowo i bardzo powoli ujawnia w procesie pisania, aż wreszcie zyskują oni autonomię i stają się niemal rzeczywistymi postaciami, których traktuję jak starych przyjaciół.

Anna: „Współlokatorzy” to twój debiut literacki. Odniósł niebywały sukces. Powieść została przetłumaczona na wiele języków, w tym na polski. Jak się z tym czujesz?
Beth: NIGDY nie spodziewałam się, że „Współlokatorzy” trafią na rynek brytyjski, nie mówiąc już światowym! To, że książka znalazła się w pierwszej piątce bestsellerów „Sunday Timesa”, sprawia, że niemal nie mogę oddychać z wrażenia. Zawsze chciałam pisać, ale traktowałam to raczej jak marzenie, które nie ma prawa się spełnić. Nigdy nie zapomnę tego dnia, gdy agentka zadzwoniła z informacją, że moja powieść zostanie wydana – nie mogłam w to uwierzyć, wciąż powtarzałam: „O mój Boże, o mój Boże!” I w końcu zaczęłam płakać ze szczęścia!

Anna: Nie ukrywam, że zanim przystąpiłam do pisania pytań, przejrzałam twojego Twittera i Instagrama. Na jednym ze zdjęć siedzisz w pokoju, który – jak mi się wydaje – został wystylizowany na świat ze „Współlokatorów”. Jest tam nawet pościel z tytułem twojej powieści! Wyjaśnisz swoim polskim czytelnikom, o co chodzi?
Beth: O tak! Cudowna, wielka księgarnia Waterstones na Picadilly, w samym sercu Londynu, we współpracy z moim brytyjskim wydawcą, Quercus Books, odtworzyła powieściowe mieszkanie Tiffy i Leona. Wyszło znakomicie! Udało się wiernie oddać wszystkie detale – samoprzylepne karteczki, buty upchnięte pod łóżko, porozrzucane drobiazgi Tiffy… Nawet identyfikator Leona na nocnej szafce! Wspaniale było widzieć, jak to wnętrze ożyło w trzech wymiarach.

Anna: Czy po sukcesie „Współlokatorów” chcesz rzucić wszystko, co do tej pory robiłaś i zająć się zawodowo tylko pisarstwem?
Beth: Tak, jestem już pełnoetatową pisarką! „Współlokatorów” pisałam, podróżując pociągiem pomiędzy domem a pracą, co nie zawsze było łatwe. Teraz jestem wreszcie w tej luksusowej sytuacji, że mogę się skupić wyłącznie na pisaniu. Jest ono moim hobby, a nawet więcej, moją pasją – jeśli długo nie piszę, staję się poirytowana, jak wtedy, kiedy przez dłuższy czas nie umyję włosów i po prostu nie mogę tego znieść, zaburza to moją równowagę. Cokolwiek będę robiła w życiu, wiem na pewno, że nie przestanę pisać – najwspanialej byłoby jednak móc skupić się wyłącznie na tym, bo to właśnie lubię robić najbardziej.

Anna: Na twoim profilu oprócz zdjęć z eventów czy spotkań autorskich można znaleźć też, jak na książkoholika przystało, okładki przeróżnych książek – od „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen do „Wiedźmikołaja” Terry’ego Prachetta. Gdybyś z całej dostępnej literatury miała wybrać trzy powieści, które są dla Ciebie najważniejsze, to jakie pozycje znalazłyby się na tej liście i dlaczego?
Beth: Jestem dość eklektyczną czytelniczką – uwielbiam wszystkie gatunki literackie i bardzo różnych pisarzy. Dlatego jest mi strasznie trudno odpowiedzieć na twoje pytanie – wybór ledwie trzech tytułów to niezłe wyzwanie! Chyba zdecyduję się na…
Po pierwsze, „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen. Czytam ją ponownie co kilka lat, dzięki tej książce zaczęłam sięgać po klasykę. Jane Austen jest cudowną pisarką, inteligentną i dowcipną, bezbłędnie opisującą ludzką mentalność i kondycję. Poza tym to fenomenalna historia miłosna, która na pewno zachwyci kolejne pokolenia czytelników.
Do drugie, „Pieśń lwicy” (The Song of the Lionness) Tamory Pierce. Kolejna książka, do której nieustannie powracam. To powieść fantasy dla dzieci – pierwsza część cyklu, który uwielbiałam jako młoda czytelniczka. Jest to historia mieszkającej w magicznej krainie dziewczynki, która chce zostać rycerzem, ale ponieważ jest dziewczynką, żeby zrealizować to marzenie, musi podawać się za swojego brata. To niesamowita opowieść, bardzo plastycznie, choć w oszczędnych słowach, ukazująca opisywany fantastyczny świat. Do tego mamy jeszcze emocjonujący trójkąt miłosny – a ja, jak już się pewnie zorientowałaś, uwielbiam romantyczne historie!
Po trzecie, „Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding. Nazwałabym tę powieść współczesnym klasykiem. Wciąż głośno się śmieję za każdym razem, kiedy ją czytam. Ludzie zwykle patrzą z góry na takie babskie czytadła, ale ta książka to doskonały przykład tego, czego wszystkim nam brakuje: idealnego połączenia humoru i inteligencji.

Anna: Z tego, co można zauważyć, wielką miłością darzysz pięknego czworonoga? Opowiesz o nim coś więcej?
Beth: To Molly, moja suczka golden retriver, która jest jeszcze szczeniakiem! Kiedy tylko okazało się, że mogę się poświęcić wyłącznie pisaniu, co w praktyce oznaczało, że mnóstwo czasu będę spędzała w domu, natychmiast zapragnęłam mieć psa. Molly jest fantastyczna, uwielbia leżeć na moich stopach, gdy piszę. Uwielbia też żuć skarpetki – wszystkie, jakie uda jej się znaleźć. Jest fantastycznie niedoskonała…
Pies to doskonały towarzysz pisarza. Molly odrywa mnie od biurka, kiedy trzeba z nią wyjść na spacer, co jest nie tylko korzystne dla zdrowia, ale też korzystnie wpływa na twórczą wenę – błyskotliwe pomysły raczej nie przychodzą mi do głowy, kiedy tkwię przed ekranem komputera, za to kiedy wędruję z psem po okolicy, wprost nie mogę się od nich opędzić. Poza tym suczka osładza mi samotność, bo pisanie jednak wymaga pewnego odosobnienia. Podobnie jak Leon lubię własne towarzystwo, ale nie ma nic przyjemniejszego niż chwila zabawy i czułości z tak sympatycznym i żywiołowym zwierzakiem jak Molly.

Anna: Czym oprócz czytania, pisania i picia kawy zajmujesz się na co dzień?
Beth: Uwielbiam gotować i piec – jeśli mam dzień tylko dla siebie, robię herbatę, siadam z gorącym kubkiem na kanapie, obkładam się książkami kucharskimi i wybieram dania, które przygotuję na kolację. Uwielbiam też przebywać na świeżym powietrzu – jestem prawdziwą wiejską dziewczyną, więc kocham wspinaczki, spacery i pikniki, czyli wszystko, co zapewnia mi bliski kontakt z piękną angielska przyrodą.

Anna: I na koniec – uchyl rąbka tajemnicy co do swoich planów. Masz zamiar zrobić jakieś tournée po Europie? A może odwiedzisz swoich polskich fanów?
Beth: Mam przed sobą kilka zaplanowanych wyjazdów, bo wciąż promuję „Współlokatorów” – w tym roku odwiedzę między innymi Monachium i już bardzo się cieszę na ten wyjazd! W międzyczasie z przyjemnością pracuję nad drugą powieścią. To będzie historia o babci i wnuczce, które na dwa miesiące zamieniają się życiami. Babcia, świeżo upieczona singielka, przyjeżdża do Londynu, żeby korzystać z uroków życia towarzyskiego w wielkim mieście. Wnuczka wyjeżdża na północ, do małej wioski na angielskiej prowincji. W dużym stopniu będzie to komedia romantyczna, w stylu zbliżona do „Współlokatorów”, ale przede wszystkim opowieść o pięknych, choć niełatwych, więzach rodzinnych.

Anna: Dziękuję ci za wszystkie odpowiedzi i za wspaniałą powieść, jaką są „Współlokatorzy”!
Beth: A ja dziękuję za świetne pytania. Miło mi się z tobą rozmawiało!

Rozmawiała
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat