Wywiad z Katarzyną Straszewicz

Wywiad z Katarzyną Straszewicz, autorką książki „Legendarne ikony stylu”.
Katarzyna Straszewicz to dziennikarka, którą fascynują kobiety charyzmatyczne, stylowe i fotogeniczne. Udało nam się porozmawiać o jej najnowszej książce „Legendarne ikony stylu”.

Skąd inspiracja do napisania akurat takiej książki?
Kilka lat temu, na wystawie mody włoskiej zobaczyłam fotografię, zrobiła na mnie duże wrażenie, chociaż nie był to prawdę mówiąc majstersztyk, ot zwykła czarno-biała fotografia reporterska z balu, który odbył się w 1966 roku z inicjatywy Trumana Capote’a i byli na nim wszyscy ówcześni celebryci. Kilka tygodni później, jechałam metrem i ktoś wysiadając zostawił na siedzeniu dodatek do Financial Timesa, na okładce była kobieta z tamtej fotografii - Marella Agnelli. Zaczęłam czytać o jednej z najbardziej fascynujących legendarnych celebrytek, żonie spadkobiercy imperium motoryzacyjnego Fiata, muzie Avedona, Blumenfielda, Doisneau i wielu innych wybitnych fotografów Vogue’a. Pomyślałam wtedy, że to straszne, że ja, choć przepracowałam tyle lat w pismach kobiecych w Polsce, nigdy o niej nie słyszałam. Zaczęłam myśleć o tym kogo jeszcze polskie czytelniczki nie znają, a powinny...

Jak przygotowywałaś się do napisania tych historii?
Zbierałam informacje, co było o tyle trudne, że teksty w języku polskim nie istniały, czytałam więc francuskie i angielskie. Oglądałam też filmy, dokumenty o bohaterkach, kontaktowałam się z rodzinami oraz fundacjami zajmującymi się ich dziedzictwem, dostałam sporo ciekawych materiałów. Dotarłam do biblioteki Ronalda Reagana, do syna osobistego fotografa Prezydenta Kennedyego, który pokazał mi swoje archiwum… z tych zdjęć mogłam wyczytać więcej niż z istniejących tekstów. W zasadzie o każdej z bohaterek powinnam napisać osobną książkę, jednak wydawało mi się, że ciekawiej będzie pokazać je razem. Chciałam nadać książce szybkie tempo, więc skupiłam się na anegdotkach i ciekawostkach, czyli tym wszystkim co sprawia, że miło czyta się biografię.

Co zdecydowało, że wybrałaś takie, a nie inne kobiety? Czemu zdecydowałaś się przedstawić akurat ich historię? Co je łączy?
W Twoim Stylu napisali, że są to “ikony nieoczywiste”, właśnie o to mi chodziło. Podeszłam do wyboru bardzo subiektywnie. Wytypowałam kilka kobiet, które spełniały warunki, to znaczy: nieznane bliżej w Polsce kobiety, których życie mogłoby być inspiracją, prekursorki. Zaczęłam selekcjonować, jeśli któraś nie wydawała mi się miażdżąco ciekawa odrzucałam ją. Chciałam, żeby każda była inna, jest więc: intelektualistka, szlachetnie urodzona oportunistka, kobieta z society, zapracowana dziennikarka z pasją, całkowita outsiderka itd. Łączy je zainteresowanie modą i zapadający w pamięć wizerunek. Dziesięć kobiet, od których po prostu nie mogłam się oderwać. Zgromadziłam setki arcyciekawych fotografii, z których tylko niewielką część mogłam pokazać w książce, są po prostu bardzo drogie i miałyśmy z Magdą Limbach, która opracowała książkę graficznie, nielichy problem. Niektóre zdjęcia przepłakałyśmy, bo były genialne, ale dla nas niedostępne, zdjęcia najlepszych fotografów Avedona, Horsta, Beatona potrafią kosztować majątek. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się powiększyć książkę o przynajmniej drugie tyle materiału zdjęciowego.

Czego nauczyły Cię podróże?
Tego, że to co ci się wydaje się minimum życiowym dla innych jest szczytem luksusu. Nic tak nie uświadamia co jest w życiu ważne jak właśnie podróż. W podróży spędzamy więcej czasu poza domem, patrzymy, obserwujemy, poznajemy ludzi, to jest bezcenne. Każdą wolną chwilę poświęcam oglądaniu wystaw i kolekcji muzealnych. Wciąż mam wrażenie, że jestem tu gdzie jestem tylko przez chwilę, nie wszystko obejrzałam albo nie dość dokładnie, dlatego wracam.

W jakim otoczeniu najbardziej lubisz pracować?
Alexander McQueen spędzał w Victoria & Albert Museum sporo czasu, ja też uważam, że to jedno z najbardziej inspirujących miejsc do pracy. Mogli by mnie tam kiedyś zatrzasnąć, nie wołałabym o pomoc.

Jak Twoim zdaniem rodzą się trendy?
Trendy są starannie zaplanowaną akcją, obliczoną na sprzedaż jak największej ilości towaru. Dla mnie najciekawsze jest jak reagują na nie ludzie, jak je “kupują”. Nie ma nic złego w podążaniu za tym co proponują sklepy, czyli kolekcje sezonu. Z tym, że warto pamiętać, że to są rzeczy wymyślone wiele miesięcy wcześniej. Dlatego trzeba obserwować stylistów, którzy oglądają pokazy i ludzi, którzy są blisko procesu projektowania - oni wiedzą co będzie “trendy” o wiele wcześniej. Nie chodzi przecież o to, żeby wydać masę pieniędzy i przebrać się za modnego człowieka, tylko o to żeby wyłapać sedno, odkurzyć coś co mamy w szafie, ewentualnie uzupełnić czymś nowym. Można zrobić zawczasu, nie trzeba czekać na nową kolekcję. W pewnych kręgach to rodzaj gry, sztuka pozawerbalnej konwersacji - dajemy sobie znaki, że trzymamy rękę na pulsie.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z modą?
Pracowałam w piśmie kobiecym, pisałam o urodzie, a świat urody jest blisko mody. Szybko odkryłam, że jak mówi Suzy Menkez “potrafię oddzielić to co mi się podoba od tego co jest obiektywnie dobrze zaprojektowane” wymyślałam dobre tytuły, podpisy do sesji mody. Styliści wyczuwają modę podskórnie, często nie potrafią tego opisać tego co czują tak żeby było to zrozumiałe dla czytelnika i tu jest pole do popisu dla kogoś kto lubi pisać.

Jak oceniasz polskie ulice pod względem stylu w porównaniu do tych paryskich czy londyńskich?
To co mnie uderza na polskiej ulicy to unifikacja stroju - jeśli nosimy sportowe buty określonego producenta, to absolutnie wszyscy! Jak idzie zima, kupujemy czarny puchowy płaszcz i mamy elegancję z głowy. W Londynie jest nacisk na indywidualność. Oczywiście, inaczej ubierają się studenci St. Martins, inaczej zaś finansistki z Canary Wharf, ale wszędzie widać piętno autora. Paryżanki, są o wiele bardziej konserwatywne, zatracone w czerniach, prostocie, grają formą i krojem. Spora w tym rola wychowania, rodzaj lekcji stylu, którą rodzice wpajają już w wieku szczenięcym. Na placu zabaw w ogrodzie Tuilleries biegają kilkuletnie dziewczynki ubrane od stóp do głów “na granatowo”, co w Greenwich Park byłoby to nie do pomyślenia, bo tam króluje róż i gipiura. Polska ma za to ogromny plus w postaci młodych awangardowych projektantów, którzy robią niesamowite rzeczy, na przykład z cudownymi odniesieniami do PRL-u.

Rozmawiała
Dobrochna Rawicka
(dobrochna.rawicka@dlalejdis.pl)

Fot. Archiwum prywatne




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat