Wywiad z Magdaleną Witkiewicz

Wywiad z Magdaleną Witkiewicz, autorką książki "Czereśnie zawsze muszą być dwie".
Specjalistka od szczęśliwych zakończeń, autorka powieści uwielbianych przez kobiety i niezwykle ciepła, radosna osoba.

Magdalena Witkiewicz jest jedną z najpopularniejszych polskich pisarek. Czytelniczki kochają ją za sposób opisywania życia kobiet, poczucie humoru oraz pogodę ducha. W najnowszym wywiadzie dla nas, pisarka opowiada o swojej powieści „Czereśnie zawsze muszą być dwie”, w której podejmuje trudne tematy samotności, poszukiwania sensu życia i oczywiście miłości.

Często nazywa się Panią "specjalistką od szczęśliwych zakończeń". Lubi Pani to określenie?
Bardzo lubię! To bardzo pozytywne, pełne dobrej energii określenie. Ja sama kocham książki, które dobrze się kończą, w zasadzie po takie tylko sięgam. Czytając moje powieści czytelnik ma gwarancję, że nie ważne jak się zezłości na mnie i na moich bohaterów w trakcie czytania, na końcu będzie dobrze i odłoży książkę z uśmiechem. W życiu bywa różnie, nie lubię dokładać sobie stresu dramatycznymi zakończeniami.

Od Pani debiutu literackiego minęło prawie 10 lat. Czy zdarza się Pani wracać myślami do pierwszych książek? Jakie emocje wywołują te myśli?
Zdarza się. Szczególnie teraz, gdy na rynku ukazały się audiobooki moich pierwszych książek. Niesamowite przeżycie, słuchać słów napisanych przez siebie w interpretacji prawdziwej aktorki. Ta książka wtedy bardzo zyskuje. Często wracam do początków. Zupełnie nie spodziewałam się, że pisanie będzie moją drogą życiową. Zdawało mi się, że to jednorazowa akcja. Bo przecież to takie nierealne być pisarką. Do tej pory czasem nie wierzę, że życie tak się poukładało.

Czy pracując nad powieścią opracowuje Pani szczegółowy plan akcji, czy pozwala swoim bohaterom iść własną drogą?
Gdy mam szczegółowy plan akcji jest dużo łatwiej. Wiem co pisać, myśli same przelewają się na papier. Jednak zdarza mi się, że bohaterowie zaczynają chodzić własnymi ścieżkami. Robią to, co chcą, a nie to, co dla nich zaplanowałam. Uwielbiam te momenty w książkach. Bo wtedy mam wrażenie, że opisuję coś, co się stało naprawdę, a nie kreuję rzeczywistość moich bohaterów. I wtedy tak naprawdę zaczynam czuć moją książkę.

Co zauroczyło Panią w Rudzie Pabianickiej, że właśnie tam umieszczona została akcja powieści "Czereśnie zawsze muszą być dwie”?
Na początku akcja miała rozgrywać się w Gdańsku. Jednak na przeszkodzie stanęły mi skomplikowane losy mojego rodzinnego miasta. Obawiałam się, że wiele źródeł będzie dostępnych tylko po niemiecku i, mimo iż znam ten język, to sobie nie poradzę. Szukałam zatem innego miejsca. Zastanawiałam się nad Gdynią, Sopotem, miasteczkami na Kaszubach, Poznaniem. Dlaczego zatem Ruda Pabianicka? Przy okazji promocji którejś z moich książek zostałam zaproszona do Empiku w Łodzi. Tam zawsze panuje niesamowita atmosfera. Zupełnie nie wiem, na czym to polega, ale w łódzkim Empiku czuję się zawsze jak wśród przyjaciół. Siedzimy, rozmawiamy i nie możemy się rozstać! Nawet miejsca na podłodze często są zajęte

Opowiadałam wtedy czytelnikom o mojej książce. Zastanawiam się, gdzie umieścić jej akcję. Czytelnicy, a właściwie czytelniczki, zareagowały natychmiast:
- Jak to gdzie? W Łodzi!
- W Łodzi? No nie wiem, potrzebny mi jakiś stary dom... – powiedziałam nieśmiało.
- Mamy stare domy! Na przykład w Rudzie Pabianickiej!
- Tylko to tak daleko, ciężko pojechać na dokumentację… Bo ja wszędzie z dziećmi...
- Zaopiekujemy się!
- I potrzebny mi las...
- Posadzimy!

No i ta Ruda Pabianicka zaczęła mi kiełkować w głowie. Najpierw „na sucho”. Dużo czytałam, przeglądałam forum Sympatyków Rudy Pabianickiej na Facebooku, rozmawiałam z wieloma osobami, kupiłam jakieś dwadzieścia kilo książek o fabrykantach, Rudzie Pabianickiej i Łodzi, drugie tyle o Polsce w latach międzywojennych. Później spędziłam kilka dni w Łodzi z mamą i dzieciakami. Zakochałam się w tym mieście. Mieszkaliśmy w pięknych, pofabrycznych loftach blisko Księżego Młynu, zwiedzaliśmy codziennie inną część Łodzi. Muzea, ulice, piękne, industrialne wnętrza. Bardzo nam się podobało. Ale wtedy jednak nie byłam do końca przekonana. Potem jeszcze raz pojechałam w tamte rejony. Tym razem z mężem. Ponownie odwiedziliśmy muzeum włókiennictwa, pojechaliśmy również do Rudy. Gdy zobaczyłam willę Zaurów, całym sercem poczułam, że to tutaj. Widziałam Annę stojącą na drodze, Lunę taplającą się w kałużach, Zosię, która czeka na ganku na Szymona, a nawet pana Andrzeja siedzącego na starej ławeczce wśród drzew. Poczułam dreszcze na całym ciele. To było to. Potem poszliśmy na spacer po lesie i znowu zobaczyłam wszystkie wydarzenia, jakbym oglądała film. To musiało być to miejsce. Ten dom, ten las. Stawy Stefańskiego, cmentarz, kościół. Bardzo polubiłam Łódź. Na pewno będę tam wracać.

"Czereśnie..." są pełne retrospekcji. Jaki był ich cel?
Tak sobie myślę, że lubię retrospekcje. Bardzo lubię zaczynać książkę od końca, a potem pisaćjak doszło do tego, że moi bohaterowie znajdują się akurat właśnie w tym momencie swojego życia. W „Czereśniach” opisuję jeszcze wcześniejsze czasy, bo lata trzydzieste ubiegłego wieku. To było dla mnie ogromne wyzwanie, nigdy wcześniej tego nie robiłam i chciałam zobaczyć, jak będę się czuła pisząc o tamtych czasach. Czułam się świetnie! Na pewno powrócę jeszcze do lat trzydziestych. Tutaj celem retrospekcji jest rozwikłanie pewnej tajemnicy…

Co wyróżnia Zosię Krasnopolską na tle innych Pani bohaterek?
Nie myślałam o tym, by ją jakoś wyróżnić. Moje wszystkie bohaterki są takie jak my. Zwyczajne kobiety, które popełniają błędy, czasem są nieco naiwne, szczególnie, gdy kochają zbyt mocno. Każda z nich jest trochę inna. A Zosia? Ona chyba sama nie za bardzo chcę się wyróżniać spośród wszystkich. Jest taka jak my i nasza przyjaciółka.

Co chciała Pani przekazać swoim czytelnikom pisząc „Czereśnie..."?
Chciałam pokazać, że w życiu zdecydowanie łatwiej jest, gdy się kogoś ma u swojego boku. Nie zawsze musi to być mąż, czy żona. Czasem dobrze, gdy to jest przyjaciel, czy nawet dużo starsza przyjaciółka, a czasem doskonałym towarzyszem może być pies, czy kot. Chciałam pokazać, że tak jak w przyrodzie, czereśnie muszą być dwie, by rodziły owoce, tak człowiek tez jest stworzony do tego, by nie żyć sam.

Jakie książki lubi Pani czytać? Czy ma Pani swoich ulubionych autorów?
Najgorsze jest to, że jak piszę - nie czytam. Uwielbiam francuskiego pisarza Guiliamme Musso, ostatnio podczas trasy autorskiej przesłuchałam dwie książki Charlotte Link. Nie trzymam się ściśle jednego gatunku. Sięgam z równą przyjemnością po Kinga, Sheldona, czy Cobena, jak i po Sparksa, Musso, a czasem nawet Danielle Steel. W zależności od nastroju i moich potrzeb, (śmiech).

Ma Pani bardzo oddane grono czytelniczek. Czy otrzymuje Pani wiadomości od mężczyzn, którzy czytają Pani książki?
Mam kilku męskich czytelników, z którymi prowadziłam ożywioną korespondencję. Są tacy. Jeden z nich podał mi fajną definicję literatury kobiecej. „Literatura kobieca jest to literatura, którą czytają kobiety i którą powinni czytać mężczyźni, by lepiej kobiety zrozumieć.” Tej definicji się trzymam już od lat.

Rozmawiała
Teresa Kasprzak
(teresa.kasprzak@dlalejdis.pl)

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat