„Zaklinacz koni” – recenzja

Recenzja książki „Zaklinacz koni”.
Kultowa powieść w nowej szacie.

Nigdy nie byłam ani fanką koni, ani jeździectwa, a jedyny koń, którego znałam i lubiłam nazywał się „Baśka” (właściwie była to klacz) i należał do mojego dziadka. Pamiętam, jak dziadek woził nas (mnie i moje cioteczne rodzeństwo) dwukółką; jak razem udawaliśmy się na niezliczone wyprawy. To były naprawdę piękne chwile.

„Zaklinacza koni” czytałam, gdy miałam 16-17 lat i wrażenie, jakie wywarła na mnie ta powieść, jest nieporównywalna do niczego innego. Ten ogrom emocji, łzy lejące się z nastoletnich oczu i godziny spędzone pod kocem na rozmyślaniach pamiętam do dziś, więc gdy tylko zobaczyłam, że powieść wznowiono, wiedziałam, że musi znaleźć się w moich rękach.

Grace i jej ukochany koń – Pielgrzym – wpadają pod koła ciężarówki. Obydwoje uchodzą z życiem, jednak ich rany – zarówno psychiczne jak i fizyczne – są bardzo ciężkie. Grace powolutku dochodzi do siebie, jednak jej ukochane zwierzę jest w bardzo ciężkim stanie. Weterynarze, widząc kiepskie rokowania Pielgrzyma, chcą uśpić konia, jednak Anne – matka Grace – nie zgadza się, na takie rozwiązanie, wiedząc, jak bardzo mogłoby to pogorszyć stan jej ukochanej córki. Postanawia więc przemierzyć pół Ameryki, aby odnaleźć Toma Bookera – tytułowego zaklinacza – który jako jedyny może im pomóc…

„Zaklinacz koni” to powieść wielowątkowa, która opowiada nie tylko historię dziewczynki i jej konia, ale porusza też problem relacji rodzinnych wystawionych na próbę; własnych demonów, z którymi trzeba się zmierzyć oraz o przedziwnej więzi, która może narodzić się pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Powieść ma w sobie to „coś”, co przyciąga do niej jak magnes. Bije z niej autentyczne ciepło i bardzo łatwo wtopić się w jej klimat. Mam wrażenie, że tło powieści odzwierciedla tak naprawdę pragnienia i tęsknoty każdego człowieka. Surowy, górski klimat Montany, gdzie położone jest ranczo, piękno otaczającej przyrody i czas płynący swoim rytmem to coś, czego wielu ludziom brakuje. Tam wszystko dzieje się naturalnie; nic nie jest wymuszane; życie biegnie swoim rytmem, dopasowując się do praw przyrody, a człowiek jest tutaj jednym z elementów układanki perfekcjonistki, Matki Natury.

Powieść Nicholasa Evansa, nie bez powodu zdobyła ogromne uznanie krytyków i rzesze fanów od momentu, w którym została wydana; nie bez powodu też cieszy się niesłabnącą popularnością do dziś. Pięknie napisana, nostalgiczna, wzruszająca, łącząca obyczajowość z romansem i odrobiną dramatyzmu. Książka zaskakuje i daje do myślenia; pokazuje nam, że wieczność trwała, trwa i będzie trwać, a my w tej wieczności jesteśmy zaledwie ulotną chwilą, którą musimy wykorzystać, bo tak naprawdę tylko ją mamy. Pozwala nam docenić piękno świata; mieć nadzieję i uronić przysłowiową „łezkę”, bo choć powieść raczej nie należy do kanonu monumentalnych i ważnych dzieł, z pewnością należy do tych „lżejszych” i „ludzkich”, a te zawsze będą nam potrzebne. Polecam z całego serca!

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Nicholas Evans, „Zaklinacz koni”, Zysk i S-ka, Poznań, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat